Mortuaire
„Monde
Vide”
World Eater 2025
Mortuaire
to kapela z Francji, która powstała w 2021 roku, a trzy lata temu
zaprezentowała się światu trzyutworową epką. Obecnie ta piątka artystów z
Bordeaux powraca z debiutanckim albumem, na którym fani death metalu znajdą
pięć dość długich numerów, składających się na jakieś 35 minut muzyki. Granie
Francuzów można z powodzeniem określić jako swoiste „smoothie”, bo nie tylko
zawartością, ale i konsystencją „Monde Vide” ten napój przypomina. Jest tak
ponieważ ich granie to gęsty decior wygenerowany na mięsistych gitarach i
przysadzistej sekcji rytmicznej oraz okraszony głębokimi growlami. Jest trochę
jak mieszanka Bolt Thrower ze „szwedzizną” lat dziewięćdziesiątych z dodatkiem
Autopsy. Brzmienie jest grube, lecz delikatnie zapiaszczone, co może wskazywać na
użycie HM-2, ale na sto procent pewien nie jestem. W całej krasie objawia się
ono przy tremolo w średnim tempie i trochę szybszych kłusach z towarzystwie
d-beatów, przybliżając do punkowego sznytu rodem z dajmy na to „Left Hand
Path”. Tradycyjne akordy w zdecydowanej, wojennej formie to już wyżej
wymienieni Brytyjczycy, ale bujający po francusku z tym tajemniczym i nieco
ulotnym klimatem, zapodanym w wysublimowany sposób. Mortuaire lubią również
zwolnić, wprowadzając mnóstwo grobowego i niepokojącego klimatu, który
delikatnie zalatuje prosektorium bądź zimną kryptą na podobę wspomnianych
Amerykanów. Pomijając wszystkie podobieństwa czy też skojarzenia, nie da się
temu kwintetowi odmówić wręcz perfekcyjnego poruszania się po death metalowej
pięciolinii. Dzięki tej umiejętności nasi twórcy skomponowali niezwykle
chwytliwą i nośną „śmiertelność”, która wchodzi od pierwszych taktów, gniotąc,
mieląc i spowijając do tego upiorną aurą. Panowie sprawnie dozują napięcie,
płynnie przechodząc między akordami, a także ich tempem, co napędza tą machinę,
która po prostu zabija. Zmiany prędkości kostkowania, formy bicia strun,
ciężkość jak i również melodyka nie pozwalają przejść obojętnie obok tego
materiału, który jako wartość dodaną niesie w sobie mistyczny pierwiastek,
przywodząc chwilami powiązania z „dwójeczką” Tiamat. Płyta zarejestrowana
nienagannie, ale w stylu ostatniego dziesięciolecia XX wieku więc nie jest
pozbawiona odpowiedniego brudu i chropowatości. Klasyczny i niebywale
klimatyczny krążek. Polecam.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz