wtorek, 4 marca 2025

Recenzja Mortuaire „Monde Vide”

 

Mortuaire

„Monde Vide”

World Eater 2025

Mortuaire to kapela z Francji, która powstała w 2021 roku, a trzy lata temu zaprezentowała się światu trzyutworową epką. Obecnie ta piątka artystów z Bordeaux powraca z debiutanckim albumem, na którym fani death metalu znajdą pięć dość długich numerów, składających się na jakieś 35 minut muzyki. Granie Francuzów można z powodzeniem określić jako swoiste „smoothie”, bo nie tylko zawartością, ale i konsystencją „Monde Vide” ten napój przypomina. Jest tak ponieważ ich granie to gęsty decior wygenerowany na mięsistych gitarach i przysadzistej sekcji rytmicznej oraz okraszony głębokimi growlami. Jest trochę jak mieszanka Bolt Thrower ze „szwedzizną” lat dziewięćdziesiątych z dodatkiem Autopsy. Brzmienie jest grube, lecz delikatnie zapiaszczone, co może wskazywać na użycie HM-2, ale na sto procent pewien nie jestem. W całej krasie objawia się ono przy tremolo w średnim tempie i trochę szybszych kłusach z towarzystwie d-beatów, przybliżając do punkowego sznytu rodem z dajmy na to „Left Hand Path”. Tradycyjne akordy w zdecydowanej, wojennej formie to już wyżej wymienieni Brytyjczycy, ale bujający po francusku z tym tajemniczym i nieco ulotnym klimatem, zapodanym w wysublimowany sposób. Mortuaire lubią również zwolnić, wprowadzając mnóstwo grobowego i niepokojącego klimatu, który delikatnie zalatuje prosektorium bądź zimną kryptą na podobę wspomnianych Amerykanów. Pomijając wszystkie podobieństwa czy też skojarzenia, nie da się temu kwintetowi odmówić wręcz perfekcyjnego poruszania się po death metalowej pięciolinii. Dzięki tej umiejętności nasi twórcy skomponowali niezwykle chwytliwą i nośną „śmiertelność”, która wchodzi od pierwszych taktów, gniotąc, mieląc i spowijając do tego upiorną aurą. Panowie sprawnie dozują napięcie, płynnie przechodząc między akordami, a także ich tempem, co napędza tą machinę, która po prostu zabija. Zmiany prędkości kostkowania, formy bicia strun, ciężkość jak i również melodyka nie pozwalają przejść obojętnie obok tego materiału, który jako wartość dodaną niesie w sobie mistyczny pierwiastek, przywodząc chwilami powiązania z „dwójeczką” Tiamat. Płyta zarejestrowana nienagannie, ale w stylu ostatniego dziesięciolecia XX wieku więc nie jest pozbawiona odpowiedniego brudu i chropowatości. Klasyczny i niebywale klimatyczny krążek. Polecam.


shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz