wtorek, 11 marca 2025

Recenzja Nattverd „Tidloes Naadesloes”

 

Nattverd

„Tidloes Naadesloes”

Soulseller Records 2025

Żadnemu fanowi black metalu tej kapeli chyba przedstawiać nie trzeba, ale jakby ktoś nie wiedział, to pochodzą z Bergen i od 2010 roku gra ona norweskiego bleczura, bo jest kurwa z Norwegii. Nie ma co silić się w ich przypadku na jakiekolwiek porównania, ponieważ obeznane z tym gatunkiem ucho szybko je wychwyci. Panowie tworzą tą muzykę w tradycyjnym stylu, który został zapoczątkowany w latach dziewięćdziesiątych i nieco zmodyfikowany przez niektóre zespoły w drugiej połowie tego okresu. To solidne granie, wypełnione po brzegi zimnymi tremolo i przepysznymi d-beatami, które okresowo zamieniają się w agresywne blasty. Nattverd nie zapomina także o tradycyjnym kostkowaniu, zapodając za jego pomocą gniotące riffy w średnich i wolnych tempach, wnosząc w ten sposób do „Tidloes Naadesloes” sporo posępnego klimatu. Taki też w ogóle jest ten krążek, gdyż Norwegowie koncentrują się na budowaniu mrocznej i odrobinę melancholijnej atmosfery, co wyraźnie słychać w odpowiednio poprowadzonych melodiach oraz nastrojowych zwolnieniach, których chwytliwość nie jest pozbawiona szorstkości i doskonale oddaje stan umysłu muzyków z kraju ze stolicą w Oslo. Pomimo dość dużego zróżnicowania w rytmie i bezustannie przeplatających się ze sobą klasycznych akordów z wysokotonowymi zagrywkami, black metal w wykonaniu Nattverd jest hipnotyczny i skory do wprowadzania słuchacza w głęboki trans, ale to nic nowego, jeżeli chodzi o ten typ rzępolenia z Norwegii. Co wyróżnia tą produkcję, to jej doskonałe i selektywne brzmienie, które pozwala w pełni usłyszeć poszczególne instrumenty. Ciężka barwa gitar, które podczas mroźnych tremolo zamieniają się w kłujące igły, wspomagająca je mocna sekcja wraz z ponurymi wokalami kreują gęsty i intensywny black metal o delikatnie refleksyjnym charakterze, który umie również przerodzić się momentami we wściekłą i rządną krwi bestię. Może „Tidloes Naadesloes” nie jest tak ekstremalny jak jego poprzednicy z początku ostatniego dziesięciolecia XX wieku, ale potrafi dostarczyć odpowiednich emocji i robi to w specyficznym, norweskim „dialekcie”. Nattverd skomponowali przyzwoity album, o standardzie obowiązującym po 2000 roku, który pomimo ociupinkę zachowawczej formy pamięta o swoich korzeniach, co udowadnia między innymi umieszczenie na nim utworu „Naar Vi Dolker Guds Hjerte”, będącego coverem Dødheimsgard.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz