Nattverd
„Tidloes
Naadesloes”
Soulseller Records 2025
Żadnemu
fanowi black metalu tej kapeli chyba przedstawiać nie trzeba, ale jakby ktoś
nie wiedział, to pochodzą z Bergen i od 2010 roku gra ona norweskiego bleczura,
bo jest kurwa z Norwegii. Nie ma co silić się w ich przypadku na jakiekolwiek
porównania, ponieważ obeznane z tym gatunkiem ucho szybko je wychwyci. Panowie
tworzą tą muzykę w tradycyjnym stylu, który został zapoczątkowany w latach
dziewięćdziesiątych i nieco zmodyfikowany przez niektóre zespoły w drugiej
połowie tego okresu. To solidne granie, wypełnione po brzegi zimnymi tremolo i
przepysznymi d-beatami, które okresowo zamieniają się w agresywne blasty.
Nattverd nie zapomina także o tradycyjnym kostkowaniu, zapodając za jego pomocą
gniotące riffy w średnich i wolnych tempach, wnosząc w ten sposób do „Tidloes
Naadesloes” sporo posępnego klimatu. Taki też w ogóle jest ten krążek, gdyż
Norwegowie koncentrują się na budowaniu mrocznej i odrobinę melancholijnej
atmosfery, co wyraźnie słychać w odpowiednio poprowadzonych melodiach oraz
nastrojowych zwolnieniach, których chwytliwość nie jest pozbawiona szorstkości i
doskonale oddaje stan umysłu muzyków z kraju ze stolicą w Oslo. Pomimo dość
dużego zróżnicowania w rytmie i bezustannie przeplatających się ze sobą
klasycznych akordów z wysokotonowymi zagrywkami, black metal w wykonaniu
Nattverd jest hipnotyczny i skory do wprowadzania słuchacza w głęboki trans,
ale to nic nowego, jeżeli chodzi o ten typ rzępolenia z Norwegii. Co wyróżnia
tą produkcję, to jej doskonałe i selektywne brzmienie, które pozwala w pełni
usłyszeć poszczególne instrumenty. Ciężka barwa gitar, które podczas mroźnych
tremolo zamieniają się w kłujące igły, wspomagająca je mocna sekcja wraz z
ponurymi wokalami kreują gęsty i intensywny black metal o delikatnie
refleksyjnym charakterze, który umie również przerodzić się momentami we
wściekłą i rządną krwi bestię. Może „Tidloes Naadesloes” nie jest tak
ekstremalny jak jego poprzednicy z początku ostatniego dziesięciolecia XX
wieku, ale potrafi dostarczyć odpowiednich emocji i robi to w specyficznym,
norweskim „dialekcie”. Nattverd skomponowali przyzwoity album, o standardzie
obowiązującym po 2000 roku, który pomimo ociupinkę zachowawczej formy pamięta o
swoich korzeniach, co udowadnia między innymi umieszczenie na nim utworu „Naar
Vi Dolker Guds Hjerte”, będącego coverem Dødheimsgard.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz