środa, 5 marca 2025

Recenzja Sadist „Something To Pierce”

 

Sadist

„Something To Pierce

Agonia Rec. 2025

Sprawdzania włoskich weteranów stacja druga. Kilka tygodni temu na warsztat poszli kolesie z Necrodeath (z bardzo pozytywnym zresztą skutkiem), to czemu by nie odświeżyć także dawno nie słuchanych ich pobratymców z Sadist? Ich pierwsze trzy płyty to w sumie absolutna klasyka, a widok grającego onegdaj na żywo, jednocześnie na gitarze i klawiszach, Tommy’ego chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Przyznam, że po „Lego” nie słyszałem ani nutki tego, co Włosi mieli do zaoferowania. Pod względem oczekiwań podszedłem do tej płyty na zasadzie przewidywalnego schematu – byli świetni, potem zaczęli niepotrzebnie eksperymentować, by po latach wrócić na stare tory. Kwestia tylko, czy „tory też były złe” (cytując klasyka), czy też faktycznie krew jeszcze w chłopakach buzuje. Odpowiedź na to pytanie jest chyba pośrednia. Na pewno obecny Sadist, to już nie jest ten Sadist, co za czasów „Crust”. No ale głupi byłby ten, kto tego oczekiwał. Cały czas zespół wierny jest swojemu oryginalnemu stylowi, czyli technicznemu death metalowi. Gęsto przyprawianemu łamanymi liniami gitarowymi i klimatycznymi pasażami. O ile jednak, za „młodego” pełne były one bezpośredniej agresji i wściekłości, tak teraz zostały zdecydowanie stonowane i chwilami mogą kojarzyć się z twórczością wczesnego Cynic czy Pestilence z okolic „czwórki”. Ma to oczywiście swój klimat, tym bardziej, że Sadist wplatają w swoje kompozycje fragmenty orientalne, tudzież dziewicze zaśpiewy, bardzo umiejętnie kontrastując te kolczaste pozostałości z wczesnego etapu twórczości z bardziej łagodnym podejściem do tematu i budowaniem nastroju pewnego rodzaju opowieści z krainy niesamowitości. Trochę to mi się to też kojarzy z twórczością Devina Townsenda i jego opowieściami o Ziltoidzie, choć może  nie bezpośrednio muzycznie, a bardziej pod względem wspomnianego przed chwilą klimatu i struktur poszczególnych piosenek. Na pewno nowy krążek Sadist nie jest materiałem mogącym prowokować skojarzenia z odcinaniem kuponów. Czuć w tym wszystkim szczerość, aczkolwiek odrobinę geriatryczną. Według mnie brak na tym albumie nieco więcej pierdolnięcia, które potwierdziło by, że wspomniany na samym początku żar nadal mocno tli się w sercach Italiańców. Z drugiej strony, materiał ten jest idealny dla tych, którzy w muzyce poszukują odrobiny odpoczynku, dźwięków pokombinowanych, a jednocześnie nie męczących. Sadist im to wykłada na talerz w formie idealnego dania. Ja się poczęstowałem, nawet mi smakowało, ale drugi raz bym nie zamówił. Wolę jednak przysmaki z czasów dawniejszych.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz