Chainsword
„Chapter
XII”
Independent 2025
Oho, chyba mnie coś ominęło… Ostatni raz styczność
ze stołecznym Chainsword miałem cztery lata temu, przy okazji wydania przez
zespół debiutu w barwach Godz ov War. Kiedy więc wyciągnąłem ze skrzynki
„Chapter XII”, byłem przekonany, iż to następca wspomnianego. Okazuje się
jednak, że zespół po „Blightmarch” zdezerterował, i szerzył wojnę na własną
rękę, wydając kilkanaście miesięcy temu album numer dwa. Teoretycznie zatem to,
co trzymam w dłoniach powinno być krążkiem trzecim, ale znów okazuje się, że
panowie grajkowie wolą uznawać to wydawnictwo za EP-kę. Trochę przydługaśną co
prawda, bo zawierającą ponad pół godziny muzyki, no ale skoro tak twierdzą,
niechaj im będzie. Na „Chapter XII” nie znalazłem niczego, co by mnie zdziwiło,
i w tym konkretnym przypadku uważam to za pozytyw. Mało bowiem mamy na krajowym
rynku Bolt Throwerów, a dokładnie takiej stylistyce hołduje Chainsword. Co
prawda na rzeczonej EP-ce panowie nie śpiewają o Drugiej Światowej, a zanurzają
się w tematykę Warhammer’ową, ale to w sumie chyba też pewnego rodzaju wojna,
nie? Muzycznie natomiast… No cóż tu można powiedzieć, żeby nie skłamać. Wpływy
klasyków z Coventry są w tych kompozycjach aż nadto słyszalne, głównie w
przewijających się w średnim tempie harmoniach z bardzo charakterystyczną
melodią. Nie każdy potrafi owe akordy układać tak, by brzmiały po wyspiarsku,
jednocześnie nie stanowiły plagiatu i zawierały przynajmniej jakiś mniejszy
wkład własny. Pominę zatem to, co oczywiste, czyli masywne, pancerne linie
gitarowe, chwilami przypominające też innych profesorów z Birmingham, czy też
bardzo podobną do oryginału pracę sekcji rytmicznej. Te składowe są tutaj na
naprawdę wysokim poziomie i na pewno stanowią piękną laurkę dla nauczycieli. Nie
da się zaprzeczyć, że brzmienie „Chapter XII” także nawiązuje do zespołów o
których mowa kilka linijek wyżej, i tym razem pozbawione jest niedociągnięć, o
których wspominałem przy okazji debiutu. To, czym Chainsword się odróżnia, to
zdecydowanie inny pomysł na solówki. Te są jakby mniej wojenne, bardziej
nawiązujące do klasyki (nawet heavy) metalu. Kopiowania unikamy także pod
względem wokalnym, gdyż głos Michała ma zdecydowanie wyższą i bardziej
zachrypniętą barwę, a dodatkowo jest często modulowany, chwilami nawet lekko
pod manierę blackmetalową. Dzięki tym zabiegom nikt na pewno nie zarzuci
muzykom, że pobierając lekcję od profesorów byli w nich bezgranicznie
zapatrzeni. Reasumując zatem... Te siedem kompozycji (z czego pięć stanowi
wersję podstawową, a dwa oznaczone zostały jako bonusy, i nie pytajcie mnie
dlaczego, bo nie mam pojęcia, tym bardziej, że na moje ucho wszystkie nagrania
pochodzą z tej samej sesji) to bardzo solidne granie w ściśle określonym
deathmetalowym stylu. Tworów BoltThroweropochodnych słyszałem wiele, zarówno
gorszych, jak i lepszych, jednak „Chapter XII” na pewno umieściłbym nad
powierzchnią przeciętności. Sprawdźcie sobie chłopaków, bo naprawdę dają radę.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz