Jade
“Mysteries of a Flowery
Dream”
Pulverised Rec. 2025
Wierzcie mi lub nie, ale, mimo że funkcjonuję w
półświatku metalowym już ponad trzy dekady, chyba nigdy nie spotkałem się z
określeniem “atmosferyczny death metal”. Black metal, owszem, ale jak death
metal może być atmosferyczny? A właśnie takim sloganem Pulverised Records
anonsuje drugą płytę niemiecko – amerykańskiego Jade. Trochę to intrygujące,
ale jednocześnie strach się bać. Sprawdzić zatem to cudo należało. Okazuje się,
że nie taki diabeł straszny jak go malują. Choć daleki jestem od zachwytów.
Owszem, są w muzyce Jade elementy całkiem zjadliwe. Przede wszystkim jeśli
chodzi o linie gitarowe. Co prawda dość melancholijne, jednak chwilami ciężkie,
sięgające inspiracjami nawet pod wczesny My Dying Bride. W innych partiach
bardziej żwawe, wręcz zachęcające do tańca. Ogólnie jednak, przyznać trzeba, że
ten międzynarodowy projekt dość sporo w swoich kompozycjach miesza. Czasami
zdaje mi się, że aż za bardzo. Nie, że ze źródeł ze sobą nie współgrających, bo
wszystko tutaj faktycznie ogranicza się głównie do historii death metalu, z
widocznymi jednak odlotami w kierunku doom (może stąd ten przymiotnik
„atmosferyczny”?). Bo Jade kładą zdecydowany nacisk na klimat swoich
kompozycji. Poniekąd zaskakującym jest jednak fakt, że po wysłuchaniu
„Mysteries of a Flowery Dream” niewiele konkretnych riffów pozostaje w głowie
(choć taki jeden, a nawet dwa, z „Darkness in Movement” są całkiem zapamiętywalne).
Ten krążek jest niczym gęsta mgła, sprawiająca chwilami nawet solidne wrażenie,
jednak równie szybko rozpływający się w zapomnieniu. Wspomniałem, że gitary
robią tutaj swoje. Inaczej sprawa ma się z wokalami. O ile klasyczne growle nie
odstają od ogólnie przyjętej konwencji, tak śpiewne zakrzywi w stylu Bolzer już
są zdecydowanie nadużywane i po pewnym czasie zaczynają irytować, zamiast
urozmaicać styl przekazu. Nagrania te brzmią bardziej w stylu współczesnym niż
znanym z lat, z których panowie inspiracje czerpią, co też, niestety, działa w
tym przypadku na ich niekorzyść. Dla mnie za czysto, zdecydowanie przydałoby
się w tych piosenkach więcej piachu. W ostatecznym werdykcie muszą się zatem
zsumować wszystkie za i przeciw. W mojej prostej matematyce wychodzi mniej
więcej na zero. Co oznacza, że „Mysteries of a Flowery Dream” jest albumem,
którego posłuchać można, nawet bez uszczerbku na zdrowiu, ale jeśli go sobie
odpuścimy, to żadna krzywda nam się nie stanie. Taki tam, se, „atmosferyczny
death metal”.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz