sobota, 3 maja 2025

Recenzja Jade “Mysteries of a Flowery Dream”

 

Jade

“Mysteries of a Flowery Dream”

Pulverised Rec. 2025

Wierzcie mi lub nie, ale, mimo że funkcjonuję w półświatku metalowym już ponad trzy dekady, chyba nigdy nie spotkałem się z określeniem “atmosferyczny death metal”. Black metal, owszem, ale jak death metal może być atmosferyczny? A właśnie takim sloganem Pulverised Records anonsuje drugą płytę niemiecko – amerykańskiego Jade. Trochę to intrygujące, ale jednocześnie strach się bać. Sprawdzić zatem to cudo należało. Okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Choć daleki jestem od zachwytów. Owszem, są w muzyce Jade elementy całkiem zjadliwe. Przede wszystkim jeśli chodzi o linie gitarowe. Co prawda dość melancholijne, jednak chwilami ciężkie, sięgające inspiracjami nawet pod wczesny My Dying Bride. W innych partiach bardziej żwawe, wręcz zachęcające do tańca. Ogólnie jednak, przyznać trzeba, że ten międzynarodowy projekt dość sporo w swoich kompozycjach miesza. Czasami zdaje mi się, że aż za bardzo. Nie, że ze źródeł ze sobą nie współgrających, bo wszystko tutaj faktycznie ogranicza się głównie do historii death metalu, z widocznymi jednak odlotami w kierunku doom (może stąd ten przymiotnik „atmosferyczny”?). Bo Jade kładą zdecydowany nacisk na klimat swoich kompozycji. Poniekąd zaskakującym jest jednak fakt, że po wysłuchaniu „Mysteries of a Flowery Dream” niewiele konkretnych riffów pozostaje w głowie (choć taki jeden, a nawet dwa, z „Darkness in Movement” są całkiem zapamiętywalne). Ten krążek jest niczym gęsta mgła, sprawiająca chwilami nawet solidne wrażenie, jednak równie szybko rozpływający się w zapomnieniu. Wspomniałem, że gitary robią tutaj swoje. Inaczej sprawa ma się z wokalami. O ile klasyczne growle nie odstają od ogólnie przyjętej konwencji, tak śpiewne zakrzywi w stylu Bolzer już są zdecydowanie nadużywane i po pewnym czasie zaczynają irytować, zamiast urozmaicać styl przekazu. Nagrania te brzmią bardziej w stylu współczesnym niż znanym z lat, z których panowie inspiracje czerpią, co też, niestety, działa w tym przypadku na ich niekorzyść. Dla mnie za czysto, zdecydowanie przydałoby się w tych piosenkach więcej piachu. W ostatecznym werdykcie muszą się zatem zsumować wszystkie za i przeciw. W mojej prostej matematyce wychodzi mniej więcej na zero. Co oznacza, że „Mysteries of a Flowery Dream” jest albumem, którego posłuchać można, nawet bez uszczerbku na zdrowiu, ale jeśli go sobie odpuścimy, to żadna krzywda nam się nie stanie. Taki tam, se, „atmosferyczny death metal”.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz