niedziela, 11 maja 2025

Recenzja Svlfvr „Diabolic Ritual of Steel”

 

Svlfvr

„Diabolic Ritual of Steel”

Black Flame Rebellion 2025

Svlfvr to zespół obecny na scenie już od niemal dekady, aczkolwiek nadal bez pełnowymiarowego debiutu. Panowie zarejestrowali demówkę, split, czy też trzy EP-ki, z których ostatnią wypuszcza właśnie na rynek w formacie CD Black Flame Rebellion. Materiał ten pierwotnie ukazał się już we wrześniu zeszłego roku w wersji kasetowej nakładem Primitive Devil Worship, a w międzyczasie doczekał się także kilku innych fizyków pod banderą aż trzech różnych labeli. Tyle statystyki, przejdźmy do rzeczy. Jak Brazylia, to wiadomo, tak? No niekoniecznie, bowiem jeśli na myśl przyjdą wam skojarzenia z Belo Horizonte, to akurat w tym przypadku kompletnie nie te rejony. Svlfvr jest zdecydowanie bardziej europejski. Zdecydowanie bliżej tym kompozycjom do Skandynawii z lat dziewięćdziesiątych niż dźwięków kreowanych przez, chociażby autorów „I.N.R.I”. Jednocześnie nie jest to klasyczne granie drugofalowe, choć inspiracje tym okresem na pewno odcisnęło na autorach „Diabolic Ritual of Steel” wyraźne piętno. Bo nie brak w tych sześciu kompozycjach ognia, a właściwie lodu, który uderzał z klasycznych w tamtym okresie płyt. Jednak równie dużą rolę odgrywają na tej EP-ce wzorce thrashowe, a także myśli zaczerpnięte z pierwszej fali black metalu (choćby w takim „Satanist Pride” czuć dość silne wibracje Venom, czy też nawet Motorhead). Można powiedzieć, że amalgamat, który wytopili Brazylijczycy nie jest niczym nowym, bowiem taki stop wymyślony został już długie lata wstecz, nie mniej jednak dla maniaków nieco podliftingowanego grania w retro stylu materiał ten będzie wyśmienitą przystawką. Bo nie brakuje tym piosenkom ostrych jak brzytwa riffów, nie brakuje szorstkości (podkreślanej przez staroszkolne brzmienie), i  zdecydowanie nie brakuje agresji. Panowie prą do przodu nie patrząc na przeszkody, rozdeptując podkutym butem każdego robaka, który stanie im na drodze. Może nie ma na tym wydawnictwie jakichś specjalnych fajerwerków czy wybitnych hiciorów, jednak słucha się tego wybornie, a banan nie znika z twarzy nawet na chwile. Zatem dla jednych będzie to płyta, którą można sobie ze spokojem odpuścić, a inni będą się delektować przysłowiowym schabowym, głośno przy tym mlaszcząc. Jako iż ja schabowego zawsze chętnie opierdolę, EP-kę tę łykam w całości, nie pytając o detale dotyczące użytych przez zespół przypraw. Brzmi to szczerze, daleko temu od głównych trendów, kopie w dupę aż miło, to co tu wybrzydzać? Słuchać, pić piwo, machać łbem (no może nie obie te czynności jednocześnie), i oddawać hołd staremu metalowi. Tak jak czynią to panowie Svlfvr.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz