Svlfvr
„Diabolic Ritual of Steel”
Black Flame Rebellion 2025
Svlfvr to zespół obecny na scenie już od niemal
dekady, aczkolwiek nadal bez pełnowymiarowego debiutu. Panowie zarejestrowali
demówkę, split, czy też trzy EP-ki, z których ostatnią wypuszcza właśnie na
rynek w formacie CD Black Flame Rebellion. Materiał ten pierwotnie ukazał się
już we wrześniu zeszłego roku w wersji kasetowej nakładem Primitive Devil Worship,
a w międzyczasie doczekał się także kilku innych fizyków pod banderą aż trzech
różnych labeli. Tyle statystyki, przejdźmy do rzeczy. Jak Brazylia, to wiadomo,
tak? No niekoniecznie, bowiem jeśli na myśl przyjdą wam skojarzenia z Belo
Horizonte, to akurat w tym przypadku kompletnie nie te rejony. Svlfvr jest zdecydowanie
bardziej europejski. Zdecydowanie bliżej tym kompozycjom do Skandynawii z lat
dziewięćdziesiątych niż dźwięków kreowanych przez, chociażby autorów „I.N.R.I”.
Jednocześnie nie jest to klasyczne granie drugofalowe, choć inspiracje tym
okresem na pewno odcisnęło na autorach „Diabolic Ritual of Steel” wyraźne
piętno. Bo nie brak w tych sześciu kompozycjach ognia, a właściwie lodu, który
uderzał z klasycznych w tamtym okresie płyt. Jednak równie dużą rolę odgrywają
na tej EP-ce wzorce thrashowe, a także myśli zaczerpnięte z pierwszej fali
black metalu (choćby w takim „Satanist Pride” czuć dość silne wibracje Venom,
czy też nawet Motorhead). Można powiedzieć, że amalgamat, który wytopili
Brazylijczycy nie jest niczym nowym, bowiem taki stop wymyślony został już
długie lata wstecz, nie mniej jednak dla maniaków nieco podliftingowanego
grania w retro stylu materiał ten będzie wyśmienitą przystawką. Bo nie brakuje
tym piosenkom ostrych jak brzytwa riffów, nie brakuje szorstkości (podkreślanej
przez staroszkolne brzmienie), i
zdecydowanie nie brakuje agresji. Panowie prą do przodu nie patrząc na
przeszkody, rozdeptując podkutym butem każdego robaka, który stanie im na
drodze. Może nie ma na tym wydawnictwie jakichś specjalnych fajerwerków czy wybitnych
hiciorów, jednak słucha się tego wybornie, a banan nie znika z twarzy nawet na
chwile. Zatem dla jednych będzie to płyta, którą można sobie ze spokojem
odpuścić, a inni będą się delektować przysłowiowym schabowym, głośno przy tym
mlaszcząc. Jako iż ja schabowego zawsze chętnie opierdolę, EP-kę tę łykam w
całości, nie pytając o detale dotyczące użytych przez zespół przypraw. Brzmi to
szczerze, daleko temu od głównych trendów, kopie w dupę aż miło, to co tu
wybrzydzać? Słuchać, pić piwo, machać łbem (no może nie obie te czynności
jednocześnie), i oddawać hołd staremu metalowi. Tak jak czynią to panowie
Svlfvr.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz