200 STAB WOUNDS
„Slave to the Scalpel”
Maggot Stomp 2021
200
Stab Wounds, czyli Death Metalowy buldożer z Cleveland w stanie Ohio powraca ze
swym pierwszym, pełnym albumem. O wydanej w 2020 roku Ep’ce tych rzeźników ze
Stanów pisałem już na łamach naszego magazynu (kto nie miał okazji przeczytać,
a jest zainteresowany, niech wpisze
nazwę zespołu w wyszukiwarkę, a jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
pojawi się ów artykuł). Jako że podobał mi się tamten materiał, toteż
zrozumiałe jest, że gdy tylko w moje łapy wpadł ich debiutancki pełniak, to i
dla niego musiało się znaleźć miejsce na stronicach Apocalyptic Rites. Do
rzeczy zatem. „Slave to the Scalpel”, to naturalna kontynuacja i zarazem
rozwinięcie stylu znanego z poprzednich materiałów zespołu. Ponownie obcujemy
zatem z rytmicznym, ciężkim Metalem Śmierci opartym na klasyce gatunku. Masywne
beczki gniotą przepięknie, tłusty bas szyjący grubym ściegiem zrywa skórę
pasami, brutalne, mięsiste riffy poparte szalonymi, tnącymi do kości solówkami precyzyjnie
wyrywają trzewia, robiąc z nich soczystą mielonkę, a klasycznie zorientowany,
rasowy, krwisty growling przecudnie ryje beret. Mniej tu tym razem inspiracji
Devourment (choć cały czas unosi się nad muzyką 200 Ran Kłutych
niezaprzeczalnie ich duch). Środek ciężkości „Slave…” lokuje się natomiast zdecydowanie
bliżej tradycyjnych, poniewierających okrutnie produkcji SixFeet Under, Jungle Rot, Obituary,
Skinless, Internal Bleeding i Cannibal Corpse. Prócz tego pojawiają się tu
także pewne Thrash Metalowe niuanse i smaczki,
kierujące nasze myśli w stronę Slayer, Demolition Hammer, czy Dark
Angel, co mnie osobiście w chuj odpowiada. en album zawiera doprawdy klasyczny
Metal Śmierci przecudnej urody, który miażdży czaszki, łamie kręgosłupy i
przechadza się po grobach swoich wrogów. Jego osią i fundamentem jest wzajemne oddziaływanie gniotącej równo i potężnie
sekcji rytmicznej i ekspansywnych, atakujących słuchacza non stop, zagęszczonych
wioseł. Kurwa, stary już jestem, słyszałem niejedno, ale takie granie zawsze
wprowadza mnie w wyśmienity nastrój, spuszczając mi zarazem cudowny i
niezmiennie pożądany przez mnie, śmiertelny wpierdol starej szkoły gatunku. Brzmienie
jest oczywiście pełne, dosadne, jędrne i brutalne. Mimo jednak tego, że jest
zwaliste i niezgorzej zagęszczone, posiada organiczny, przestrzenny charakter i słychać doskonale, co rzeźbią
poszczególne instrumenty. Zajebista bez dwóch zdań płyta, którą biorę na klatę
i wszystkim maniakom US Old School Death Metalu mogę polecić z (nie)czystym
sumieniem.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz