SOLACIDE
„Fall From Eternity”
Saturnal Records 2021
Fińska grupa młodzieżowa, o
której zamierzam tu i teraz kilka słów powiedziećto zespól, który do 2004 roku
funkcjonował jako duet pod nazwą Dim Moonlight. W tymże to, 2004 roku nastąpiło
poszerzenie składu do pięciu osób, poprzednia nazwa grupy odeszła do lamusa i w
ten oto sposób narodził się Solacide. Dobra, krótki rys historyczny zatem już mamy,
a teraz trochę o wydanej przez Saturnal Records pod koniec zeszłego roku,
drugiej, pełnej płycie zespołu. „Fall From Eternity” to solidny kawałek dobrej muzy,
ale niestety nie do końca przekonują mnie wizje twórców zawarte na tej płycie.
Zaczyna się naprawdę fajnie. Przyozdobiony lekko dysonansami Black Metal z
niezgorszym, chłodnym klimatem robi dobrą robotę i naprawdę może się podobać.
„Fall From Eternity”, jak i „Forsaken by Gods” potrafią konkretnie dołożyć do
pieca. Wyśmienicie rzeźbią tam wiosła. Riffy są zjadliwe i intensywne, a gitara
prowadząca kładzie jadowite, niepokojące melodie. Sekcja rytmiczna szyje gęsto
i soczyście, natomiast z wokali sączy się ciemność. Te dwa, otwierające album
walki robią nieliche wrażenie, roztaczają wokół siebie groźną aurę i potrafią
zbesztać konkretnie. Gdyby cały krążek utrzymany był w tym stylu, byłoby
zajebiście, ale niestety począwszy od trzeciego „Oblivion”, zaczyna się już
pitolenie. Oj, ciężko mi było przebrnąć
przez ten utwór, choć to tylko niewiele ponad 3 minuty. W zasadzie od tego momentu
zespół wszczął kombinowanie, które tej płycie, jak na mój gust, na dobre nie
wyszło. Coraz częściej bowiem panowie zaczęli zapędzać się w progresywne
rejony, co zdecydowanie obniżyło jej siłę rażenia. Oczywiście w tych
fragmentach możemy podziwiać techniczne umiejętności muzyków i ich kunszt
warsztatowy, przed którym chylę czoła. Wolałbym jednak usłyszeć na tym
materiale mniej instrumentalnego onanizmu, a więcej mięsistego grania. Żebyśmy
się jednak dobrze zrozumieli, cały czas są obecne na tej płycie mocne
fragmenty, które uderzyć celnie potrafią, jednak słychać wyraźnie, że począwszy
od trzeciego utworu, kolejne kompozycje na tym albumie układane są już bardziej
pod te progresywne faktury dźwięków, a solidne pierdnięcie tylko je uzupełnia.
Dochodzi w dodatku coraz więcej czystych wokali, które ciężko mi przetrawić
(choć same w sobie prezentują wysoki poziom). Agresywne, siarczyste partie
gardłowego też tracą sporo ze swych początkowych walorów, nad czym szczerze
ubolewam. Do brzmienia przyczepić się specjalnie nie można. Jest mocne i
organiczne, a przy tym zachowuje swoistą surowość. Kopnąć więc potrafi ten
materiał w swych brutalniejszych momentach, ale jako całość ta płytka, jak
wspominałem już na początku, ni cholery do mnie nie trafia. Trochę za dużo tu
jak dla mnie efekciarstwa (popartego co prawda bardzo wysokimi umiejętnościami
muzyków, ale jednak), a za mało konkretów. Jeżeli jednak drogi czytelniku kręci
cię coś, co znawcy tematu nazywają Progresywnym Black Metalem, to ta płytka
jest skrojona idealnie pod Twoje potrzeby. Ja brutalny prostak jestem, więc
uważam, że posłuchać tę płytkę można, ale zachwycać się nie ma czym. Tyle na
temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz