CHURCH OF DISGUST
“Weakest Is The Flesh”
Hell’s Headbangers Records (2022)
Teksański Church Of Disgust od 12 lat egzystuje na
deathmetalowej mapie i choć do tej pory nie przebił się do pierwszej ligi
gatunku to zawsze dostarczał solidne, jakościowe wydawnictwa, które
niewątpliwie znajdywały uznanie u miłośników podziemnego, ale klasycznego
metalu śmierci. Grupa właśnie podrzuca nam trzeci, pełny album zatytułowany
„Weakest Is The Flesh”, który, jak można było się spodziewać, nie zawodzi, ale
niczego też w ligowej tabeli nie zmienia. Niewątpliwie czuć w graniu Amerykanów
jakiś powiew świeżości i luzu, którego trochę brakowało mi na wcześniejszych
pełniakach. Mam wrażenie, że Church of Disgust mocniej zwrócił się w kierunku
klasycznego metalu śmierci pierwszej połowy lat 90ych skupiając większą uwagę
na chwytliwych riffach i klasycznym dla gatunku biciu perkusji, które jeszcze
mocniej przywołuje czasy sprzed trzech dekad. Niemała w tym zasługa brzmienia,
które mocno nawiązuje do producenckiej pracy Scotta Burnsa, gdzie instrumenty
nie brzmią jak plastikowa wydmuszka. Utwory są utrzymane w średnioszybkich
tempach, co dało muzykom w tym przypadku spore pole do manewru i możliwość
zaprezentowana sporego kawałka chwytliwej, ale i rasowo deathmetalowej muzyki.
Grobowość Incantation miesza się tutaj z reprezentantami bardziej chwytliwego i
mięsistego death metalu spod znaku Baphomet i Deteriorate, a przeważnie szybsze
tempo i czytelny, mocny growling tylko podkręcają rasowość „Weakest Is The
Flesh”. I wszystko byłoby pięknie gdyby muzycy Church Of Disgust raz po raz nie
zapędzali się w boltthowerowe, batalistyczne schematy. Niestety granie w średnim tempie w wydaniu Teksańczyków trąci
jałowością i nudą i nie wnosi do tej muzyki niczego dobrego. Takich mielizn na
przestrzeni tych nieco ponad 40 minut kilka się znajdzie i zaburzają one
ogólnie odbiór bardzo dobrych, bardziej drapieżnych fragmentów. Szkoda,
odniosłem wrażenie, że najnowszy wypust Amerykanów miał potencjał i zadatki na
bardzo dobry krążek, a tak jest tylko dobrze. Jest tutaj sporo dobrej muzyki i
warto poświęcić dla niej kilka chwil, ale daleki jestem od stwierdzenia, ze
jest to niezbędne wydawnictwo.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz