Paganizer
„Massdeath Maniac”
Bestial Invasion 2022
Nie będę ukrywał, że nazwisko Johansson działa na
mnie wyjątkowo demotywująco. Nie znam drugiego muzyka, który tak jak Rogga
rozmieniałby się na drobne prezentując dziesiątki projektów w których tworzy
praktycznie to samo. W zdecydowanej większości przeciętnych do bólu i mielących
w kółko identyczny temat. Dlatego też do „Massdeath Maniac”, albumu nagranego
piętnaście lat temu i mającego być pozycją numer sześć na liście Paganizer, ale
jakoś nigdy nie wydanego, podchodziłem bardziej z pozycji obowiązku, no bo
wydawca płytę podesłał, niż w wyniku skoku adrenaliny. Tym bardziej cieszę się,
że bez zbędnego lizidupstwa, którego zresztą nigdy i tak nie uskuteczniam, za
co niektórzy się potrafią obrazić, a co ja mam w dupie, mogę napisać, iż ten
materiał to zdecydowanie dobra rzecz. Może nie żebym od razu stawiał ją w
jednym szeregu z klasykami gatunku, ale kompozycje Roggi na tym albumie
zdecydowanie dają się słuchać bez spoglądania na zegarek. Może dlatego, że ten
album ma swoisty, płynny i naturalny groove, sprawiający, że głowa sama buja
się przy takich numerach jak choćby „The Morbidly Obscene”, „Army of Maggots”
czy „The Return of Horror”. Powiem więcej – „Massdeath Maniac” podoba mi się
zdecydowanie bardziej niż, na ten przykład, płyty Bloodbath od trójki wzwyż.
Oczywiście, dla tych którzy jakimś cudem mogą tego nie wiedzieć, muzyka
Paganizer to stuprocentowy szwedzki death metal z lat dziewięćdziesiątych. Nie
łamiący bariery dźwięku, oparty raczej na marszowym rytmie i chwytliwym
akordzie, z wystukującą często d-beatowe rytmy perkusją, charakterystycznie
brzmiącym basem i przybrudzonymi gitarami. Do tego dołożono standardowy, dość
niski ale całkiem czytelny growl i… danie gotowe. Żadnej ekstrawagancji,
żadnego kombinowania, żadnych pierwiastków nowoczesności. Zresztą dla maniaków
klasycznego death metalu z północy te składowe nie są w najmniejszym stopniu
istotne. Liczy się chwytliwość, ciężar i stary klimat. I bez względu na to, jak
bardzo spodziewałem się po „Massdeath Maniac” materiału przeciętnego, jak
bardzo starałem się doszukać na tym krążku czegoś, do czego mógłbym się
dopierdolić, tak nie jestem w stanie powiedzieć o tym materiale złego słowa.
Oczywiście o glebę nie rzuca, ale jest zdecydowanie jednym z najlepszych nagrań
popełnionych przez wspomnianego już uprzednio Szweda. I szkoda, że zamiast
wylewać z siebie setki kompozycji, na zasadzie „co ślina na język przyniesie”,
chłop nie skupi się by komponować dziesięć razy mniej, ale na przynajmniej
takim poziomie jak tutaj. No ale nie mnie w to wnikać, jego cyrk, jego małpy.
Ten jednak album Paganizer zdecydowanie polecam, bo jest po prostu dobry.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz