„The Black Raven”
Seance Records 2021
Czekałem na tę płytkę, przyznam
szczerze. Pierwszy album Ichor był bardzo solidnym kawałkiem czarciej
układanki, która chwilami konkretnie i bezceremonialnie potrafiła przetoczyć
się po słuchaczu, jednak moje apetyty na ten krążek zaostrzył przede wszystkim
zeszłoroczny materiał macierzystego zespołu tych panów, czyli „Irkallia” hordy Nazxul,
który moim, skromnym zdaniem był jednym z najlepszych krążków z Black Metalem,
jakie ukazały się na tym łez padole w 2021 roku. Pod koniec września ubiegłego
roku moje oczekiwanie dobiegło wreszcie końca, gdyż Ichor uderzył swym drugim
krążkiem i zafundował mi w ten oto sposób 43-minutowe tournée po piekielnych
otchłaniach. Pięć zawartych tu wałków, to bowiem niszczące duszę i paraliżujące
umysł dźwięki rodem z najgłębszych koszmarów. Choroby, śmierć, przerażenie i
starożytne, pierwotne Zło – oto co niesie ze sobą ta muzyka. To Black Metal
inspirowany i wspierany niewątpliwie przez wszelakie siły nieczyste. Nie
znajduję innego wytłumaczenia dla tego, co tu usłyszałem. No nie ma chuja we
wsi, każda, demoniczna siła dołożyła tu swoją cegiełkę, a całość niewątpliwie
została pobłogosławiona przez Rogatego we własnej osobie. „The Black Raven” to
mroczny, dysonansowy album, na którym ciemność jest tak gęsta i
nieprzenikniona, że można ją kroić nożem. Niekiedy jestem wręcz pewien, że ta
niemal rytualna muzyka, to tak naprawdę prastary, przeklęty obrzęd służący do
przywoływania zmarłych, lub przyzywania mocy piekielnych. Poruszył mnie ten
album bardzo, ale to bardzo kurwa mocno, a momentami wręcz dogłębnie mną
wstrząsnął. Przeszywające, równe pasaże majestatycznych bębnów, jak i
hipnotyzujące, surowe riffy o mglistej konsystencji mogą powodować trwogę i
niepokój, a nawet jeżeli nie, to bądźcie pewni, że pod ich wpływem Wasze
poczucie komfortu legnie w gruzach. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze, jak
to mawiały nasze babki, więc pod wpływem potężnych, klaustrofobicznych,
atonalnych akordów, oraz ponurych, złowrogich, wysysających życie melodii i tak
macie w perspektywie spore szanse na to, aby w przypływie nagłych, niespodziewanych
stanów lękowych ze strachu osrać sobie galoty. No i do tego dochodzą jeszcze te
upiorne, chore wokale o charakterze zaklęć, będące wypadkową opętanych,
nawiedzonych szeptów i bluźnierczych, nienawistnych partii, że o gustownie
użytym parapecie, który tworzy zawiesistą atmosferę tej płyty, już nie wspomnę.
Nie mam w mordę pytań. Oj, przejechał się po mnie „Czarny Kruk” jak po burej
kobyle. Wpływ na taki stan rzeczy, prócz samej muzy rzecz jasna, miało także
bez dwóch zdań brzmienie tego krążka. Dźwięk, z jakim tu obcujemy, jest bowiem
surowy, gęsty i po prostu miażdży. Ten smolisty wyziew z Diabelskiej odbytnicy
jest jednak na tyle przestrzenny, że każdy z instrumentów może słuchaczowi
przedstawić swe walory z pełną mocą. Starczy już tego mielenia ozorem.
Wyśmienity krążek i chuj! Panowie Wraith i Diablore ponownie pokazali iście
diabelną klasę. Proszę o więcej, możliwie jak najszybciej.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz