Sepulchral Curse
„Deathbed Sessions” E.P.
Personal Records / Lycanthropic Chants / Transylvanian Recordings 2022
Sepulchral Curse to band, który powstał w 2013 roku w
Finlandii. Nie są zbyt płodni, bo przez prawie dziesięć lat
nagrali trzy epki oraz jedną płytę. Mogłoby się wydawać, że tak mały dorobek
będzie przekładał się na jakość. Zwłaszcza jeśli muzykowanie tego kwintetu
określane jest jako blackened death metal. Nie miałem okazji słyszeć ich
wcześniej, ale informacja o wykonywanym gatunku dawała wielkie nadzieje, pomimo
świadomości, że są z kraju, z którego albo dostajemy niesamowite perełki, albo
taneczne melodyjki. W tym przypadku zawartość „Deathbed Sessions” układa się w
mieszankę death, black i doom metalu. W pierwszym numerze gitary w średnim
tempie tną deathowymi riffami przy akompaniamencie ciężkiej sekcji rytmicznej.
Dominujące spokojne fragmenty, przełamywane są chwilami wściekłymi zrywami.
Głęboki growl toczy swoisty dialog ze swoim blackowym alter ego. Drugi kawałek
jest już nieco inny. Ciężar zanikł, wiosła zasuwają trochę szybciej, zmierzając
bardziej w kierunku black metalu, przy okazji korzystając z thrashowych
wzorców. Trzeci utwór jest powrotem do klimatów znanych z pierwszego. Znów robi
się przysadziście i jakby duszniej. Pojawia się tu jednak więcej elementów
właściwych dla czarciego grania jak różne i powykręcane tremolo. Najjaśniejszym
momentem jest ostatni wałek, gdyż to cover Demigod. Słuchając go, przynajmniej
wiedziałem, czego słucham. Znikł ten dziwny miszmasz, a pojawił się konkretny
death metalowy wpierdol, który wniósł jakiś klimat do tej produkcji. Poprzednie
trzy kompozycje, poza tym, że są dość zróżnicowane i udowadniają, iż muzycy
grać potrafią, to nie niosą ze sobą nic. Granie dla samego grania, a mogłoby
się wydawać, że blackened death metal do czegoś zobowiązuje. Straszna nuda.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz