Throneum / Ejecutor
„Throneum / Ejecutor”
Apocalyptic Prod. 2021
Throneum nie daje o sobie zapomnieć. Pół roku po
splicie z Kingdom otrzymujemy kolejny ich album dzielony, tym razem z
chilijskim Ejecutor. Szkoda tylko, że jego dostępność w Europie będzie raczej
wątpliwa lub bardzo ograniczona, dlatego też cieszę się podwójnie, że w moje
ręce trafiła kopia fizyczna. No, to jak już się pochwaliłem i napuszyłem jak
rozdymka, to przejdźmy do muzyki. The Great Executor i Diabolizer serwują dwa
numery autorskie oraz cover rockowego The Stooges. Zastanawiam się kiedy ten
materiał został zarejestrowany, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatni, że tak to
nazwę, odjazd Throneum w rejony dość mocno pokombinowane. To co tu znajdujemy
to wypadkowa między starym a nowym obliczem zespołu. Czyli chwilami jest dość
surowo, można nawet powiedzieć prostacko, tylko po to, by uśpić naszą czujność
i za moment zaatakować wplecionymi, bardziej połamanymi strukturami, zarówno
gitarowymi jak i, co jest pewnym zaskoczeniem, perkusyjnymi. Tak, Diabolizer
oprócz zdrowego nakurwiania w swój charakterystycznie kartonowo brzmiący zestaw
potrafi także postukać dość, jak na niego, nieszablonowo. Same akordy są mocno
charakterystyczne dla zespołu, który na przestrzeni lat wykreował swój własny
styl, a którego, mimo ciągłego rozwoju, nie sposób pomylić z nikim innym. Czyli
odrobina chaosu przyprawiona ostrymi jak brzytwa staroszkolnymi riffami z
pulsującym tłusto, acz poniekąd prymitywnie, w tle basem, To samo tyczy się też
opętanego wokalu, który to przysparza Throneum tyluż zwolenników co i
przeciwników, oraz dzikich partii solowych, które to chyba najwyraźniej
podkreślają osobowość death metalu spod ręki tych dwóch gentlemanów. O tym jak
indywidualne podejście do tworzenia ma ten duet świadczy także fakt, iż
wspomniany na wstępie cover został tak zagrany, że idealnie pasuje i uzupełnia
wcześniejsze dwie kompozycje na dysku. Zatem od Throneum dostajemy,
tradycyjnie, konkretnego kopa w podbrzusze i chamską charę na ryj. Ejecutor,
mimo iż działają ponad dwadzieścia lat i dochrapali się dwóch dużych krążków
(drobnicy nie licząc) to dla mnie nazwa nowa. I to właśnie w splitach lubię
najbardziej. Można zaznajomić się z nazwami, które giną często w zalewie
nowości a są jednocześnie bardzo wartościowe. Chilijskie komando to
kwintesencja grania z kontynentu południowoamerykańskiego. I chyba nikomu
tłumaczyć tego pojęcia nie trzeba. Wkurwiona mieszanka death, black i thrash
metalu, będąca kolorową mozaiką wściekłości, typowej melodii, techniki i
prostoty okraszonej niepodrabialnym groovem, przy którym dłoń sama zaciska się
w pięść i wędruje w górę. I dokładnie to tutaj znajdziecie. Muzę, która buja i prze
naprzód przy wrzeszczanych po hiszpańsku tekstach o Szatanie, czarach i upadku
Babilonu. Panowie potrafią nieźle pozamiatać a ich kompozycje są jak kolec,
wbijający się głęboko w głowę, niczym korona cierniowa w czaszkę Żyda na
krzyżu. Wściekłe niczym zwierzę, którego warczenie słychać na wstępie do „La
Entidad”. Wszystko oczywiście przyprawione charakterystycznym brzmieniem, nie
cierpiącym znamion technologii. Ejecutor także załączają na koniec cover, tym
razem Mortuary Drape, odegrany w taki sposób, że majty moczą się same. No i tu,
panie, nie ma więcej co pisać. Warto zdobyć ten materiał, nawet biorąc pod
uwagę ceny wysyłki zza oceanu, chyba że wolicie czekać na wydanie europejskie,
jeżeli takie kiedyś będzie miało miejsce. Czysty śmiertelny metal, bez grama
pozerstwa.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz