czwartek, 21 kwietnia 2022

Recenzja Throneum / Ejecutor „Throneum / Ejecutor”

 

Throneum / Ejecutor

„Throneum / Ejecutor”

Apocalyptic Prod. 2021

Throneum nie daje o sobie zapomnieć. Pół roku po splicie z Kingdom otrzymujemy kolejny ich album dzielony, tym razem z chilijskim Ejecutor. Szkoda tylko, że jego dostępność w Europie będzie raczej wątpliwa lub bardzo ograniczona, dlatego też cieszę się podwójnie, że w moje ręce trafiła kopia fizyczna. No, to jak już się pochwaliłem i napuszyłem jak rozdymka, to przejdźmy do muzyki. The Great Executor i Diabolizer serwują dwa numery autorskie oraz cover rockowego The Stooges. Zastanawiam się kiedy ten materiał został zarejestrowany, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatni, że tak to nazwę, odjazd Throneum w rejony dość mocno pokombinowane. To co tu znajdujemy to wypadkowa między starym a nowym obliczem zespołu. Czyli chwilami jest dość surowo, można nawet powiedzieć prostacko, tylko po to, by uśpić naszą czujność i za moment zaatakować wplecionymi, bardziej połamanymi strukturami, zarówno gitarowymi jak i, co jest pewnym zaskoczeniem, perkusyjnymi. Tak, Diabolizer oprócz zdrowego nakurwiania w swój charakterystycznie kartonowo brzmiący zestaw potrafi także postukać dość, jak na niego, nieszablonowo. Same akordy są mocno charakterystyczne dla zespołu, który na przestrzeni lat wykreował swój własny styl, a którego, mimo ciągłego rozwoju, nie sposób pomylić z nikim innym. Czyli odrobina chaosu przyprawiona ostrymi jak brzytwa staroszkolnymi riffami z pulsującym tłusto, acz poniekąd prymitywnie, w tle basem, To samo tyczy się też opętanego wokalu, który to przysparza Throneum tyluż zwolenników co i przeciwników, oraz dzikich partii solowych, które to chyba najwyraźniej podkreślają osobowość death metalu spod ręki tych dwóch gentlemanów. O tym jak indywidualne podejście do tworzenia ma ten duet świadczy także fakt, iż wspomniany na wstępie cover został tak zagrany, że idealnie pasuje i uzupełnia wcześniejsze dwie kompozycje na dysku. Zatem od Throneum dostajemy, tradycyjnie, konkretnego kopa w podbrzusze i chamską charę na ryj. Ejecutor, mimo iż działają ponad dwadzieścia lat i dochrapali się dwóch dużych krążków (drobnicy nie licząc) to dla mnie nazwa nowa. I to właśnie w splitach lubię najbardziej. Można zaznajomić się z nazwami, które giną często w zalewie nowości a są jednocześnie bardzo wartościowe. Chilijskie komando to kwintesencja grania z kontynentu południowoamerykańskiego. I chyba nikomu tłumaczyć tego pojęcia nie trzeba. Wkurwiona mieszanka death, black i thrash metalu, będąca kolorową mozaiką wściekłości, typowej melodii, techniki i prostoty okraszonej niepodrabialnym groovem, przy którym dłoń sama zaciska się w pięść i wędruje w górę. I dokładnie to tutaj znajdziecie. Muzę, która buja i prze naprzód przy wrzeszczanych po hiszpańsku tekstach o Szatanie, czarach i upadku Babilonu. Panowie potrafią nieźle pozamiatać a ich kompozycje są jak kolec, wbijający się głęboko w głowę, niczym korona cierniowa w czaszkę Żyda na krzyżu. Wściekłe niczym zwierzę, którego warczenie słychać na wstępie do „La Entidad”. Wszystko oczywiście przyprawione charakterystycznym brzmieniem, nie cierpiącym znamion technologii. Ejecutor także załączają na koniec cover, tym razem Mortuary Drape, odegrany w taki sposób, że majty moczą się same. No i tu, panie, nie ma więcej co pisać. Warto zdobyć ten materiał, nawet biorąc pod uwagę ceny wysyłki zza oceanu, chyba że wolicie czekać na wydanie europejskie, jeżeli takie kiedyś będzie miało miejsce. Czysty śmiertelny metal, bez grama pozerstwa.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz