poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Recenzja TAKAFUMI MATSUBARA „Mortalized (Poison Ep)”

 

TAKAFUMI MATSUBARA

„Mortalized (Poison Ep)” (Ep)

Selfmadegod Records 2022

Z postacią Takafumi Matsubary mięliście okazję delikatnie zapoznać się przy okazji recenzji jego debiutanckiej płyty sprzed trzech lat, którą to próbowałem przybliżyć Wam na łamach Apocalyptic Rites. Jeżeli z różnych przyczyn, których nie będziemy tu teraz roztrząsać, nie mięliście okazji się z nią zapoznać, a chcielibyście to zrobić, to proszę, oto bezpośredni do niej link: https://apocalypticrites.blogspot.com/2020/01/recenzja-takafumi-matsubara-strange.html. Z początkiem tego roku ukazała się na srebrnym dysku, wydana oczywiście przez Selfmadegod Records nowa Ep’ka tego maniaka, która tak naprawdę… nowym materiałem nie jest. Na krążku tym znalazły się bowiem wałki, które ongiś zostały skomponowane dla potrzeb zespołu Mortalized, w którym to udzielał się Takafumi, a które nie weszły na żadne oficjalne wydawnictwo rzeczonego zespołu. Stało się to zresztą jednym z  powodów odejścia tego muzyka ze wspomnianej w poprzednim zdaniu grupy, choć pewnie niejedynym. Nie mój to jednak cyrk i nie moje małpy to były, więc kładę laskę na przyczyny rozpadu tego bandu, choć jako fan brutalnej muzy trochę oczywiście żałuję, że tak się stało. Co się jednak stało, to się nie odstanie, więc skupmy się lepiej na tym, co znalazło się na „Mortalized…”. Cóż, ujmę to tak: kto lubił kompozycje, jakie znalazły się na pierwszym krążku tego samuraja, ten i tę Ep’kę łyknie bez zbędnego pierdolenia w bambus. Muzyka, jaka wypełnia ten materiał to bowiem szalony, oparty przede wszystkim na Grind’owych strukturach napierdol doprawiony korzennym, surowym Metalem Śmierci. Oczywiście Takafumi to znakomity muzyk i kompozytor, więc nie mogło zabraknąć na tej krótkiej płytce (całość trwa bowiem niecałe 9 minut) faktur zakorzenionych w innych, ekstremalnych gatunkach muzycznych (począwszy od tradycyjnego, chropowatego Hardcore’a, poprzez korzenny Thrash, na popapranych, psychodelicznych, niekiedy trochę bardziej melodyjnych, ale nieodmiennie brutalnych patentach skończywszy). Wiem, że to może górnolotne stwierdzenie, ale wg mnie te kompozycje wyprzedziły swoje czasy (podobnie zresztą, jak i  pierwszy album Repulsion), dlatego też, jak to najczęściej w takich przypadkach bywa zostały niezrozumiane i odrzucone. I cóż mam Wam więcej napisać? Zajebisty rozpierdol, który wszystkim fanom pokurwionego Grindcore’a spod znaku japońskiego wizjonera niewątpliwie przypadnie do gustu. Podoba mi się ta choroba, mimo że to stare kompozycje (a może właśnie dlatego?). Czekam zatem z niecierpliwością na następne wykwity opętańczej brutalności stworzonej przez Takafumi Matsubarę. Oby jak najszybciej.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz