poniedziałek, 13 stycznia 2020

Recenzja TAKAFUMI MATSUBARA „Strange, Beautiful and Fast”


TAKAFUMI MATSUBARA
Strange, Beautiful and Fast”
Selfmadegod Records 2019

Takafumi Matsubara to postać doskonale znana w świecie ekstremalnych, grindujących dźwięków. Odpowiada on m.in. za takie projekty jak: Gridlink, Mortalized, czy Retortion Terror, że wymienię tylko te bardziej znane. „Strange…” to pierwsza solowa płyta tego twórcy, która poza ukazaniem muzycznych wizji japońskiego ekstremisty upamiętnia również jego zmarłego na raka przyjaciela (Hee Chung), który udzielał się w Unholy Grave. Skrzyknął sobie zatem ów jegomość do pomocy w realizacji tego przedsięwzięcia znajomych z P.L.F., Unholy Grave, Cognizant, Organ Dealer, Merzbow, Total Fucking Destruction, Wormrot, Noisear, Maruta, Antigama, Kill the Client, Full of Hell i zarejestrował płytę, która niszczy obiekty. Ten album to kawał miażdżącego Grindcore’a, który niczym olbrzymie tornado roznosi wszystko w pizdu, a po jego przejściu nie zostaje kamień na kamieniu. Nie jest to jednak li tylko bezrozumny nakurw. Strukturalnie to niewątpliwie Grindcore, jednak mnogość pomysłów, jakie można tu usłyszeć, o ile oczywiście się za tym wszystkim nadąży, może przyprawić o zawroty głowy, szum w uszach i luźny, krwawy stolec. Znajdujemy to bowiem jadowite riffy o Thrash’owym rodowodzie, pokręcone, psychodeliczne patenty, sporo brudnego, agresywnego niczym rój wkurwionych szerszeni punka, mocarne strzały w ryj charakterystyczne dla klasycznego, rasowego hardcore’a, a to jeszcze nie koniec. Można tu także wyłapać całą masę elementów z obłąkanych, ekstremalnych, patologicznych, metalowych podgatunków, a wszystko to przyprawione odrobiną rozedrganych, schizoidalnych melodii i wokalami, których amplituda waha się od brutalnych growli po histeryczny płacz. Niepotrzebnie tylko przy końcu albumu panowie wrzucili w ten okrutny kocioł małą, hip-hop’ową kupę, no ale cóż można na to poradzić, trzeba to przełknąć. Trochę kojarzy mi się to szaleństwo z Brutal Truth i ich „Sounds of the Animal Kingdom”. Z racji tego, że praktycznie w każdym wałku uczestniczą inni muzycy (poza Takafumi’m na wiośle) całość brzmi trochę bardziej jak dobrze zestawiona kompilacja niż regularny album, wszystko to jednak niczym potężna klamra spina grind’owe szaleństwo. Brutalny i okrutny, ale zarazem jak mówi tytuł, dziwny, piękny i szybki to album. Płyta, obok której wszystkim maniakom ekstremy nie wypada przejść obojętnie.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz