czwartek, 9 stycznia 2020

Recenzja Bütcher "666 Goats Carry My Chariot"


Bütcher
"666 Goats Carry My Chariot"
Osmose Productions 2020

No proszę, Herve najwyraźniej przeczytał ostatnio moją opinię na temat swojego labela i postanowił poprosić o rozgrzeszenie deklarując jednocześnie silne postanowienie poprawy. Oto mam bowiem na talerzu drugi album, nieznanej mi dotychczas, belgijskiej załogi Rzeźników. To, że nie dane mi było poznać debiutu wcale nie jest sprawą ignorancji, po prostu gatunek muzyki tworzonej przez wspomnianych ziomków nie jest tym, który śledzę nad wyraz uważnie. A jednak czasem warto wychylić się głębiej za piwniczne okno. Belgowie na swoim drugim pełnograju serwują nam prawie trzydzieści siedem minut heavy/speed metalu zagranego z prawdziwie młodzieńczą fantazją i entuzjazmem godnym głodnych jeszcze świeżej krwi młodzików. To stwierdzenie niejako kontrastuje z samą muzyką, gdyż ta jest na wskroś archaiczna i próżno szukać w niej pierwiastków nowoczesności. Bütcher po prostu bawią się muzką sprzed dwóch-trzech dekad i to wyraźnie słychać praktycznie w każdym dźwięku na tym krążku. Niemal od początku do końca mamy tutaj jazdę na pełnej szybkości. Piszę "niemal", gdyż sam utwór tytułowy na ten przykład to odstępstwo od reguły i mocne zwolnienie. Nie zmienia to faktu, że na "666 Goats Carry My Chariot" znajdziemy więcej zajebistych heavy, speed czy nawet thrash metalowych riffów niż grzybów w lesie zwłaszcza ostatniej jesieni. Gitary tną niczym ostro naostrzona żyletka po nadgarstkach, raz po raz wchodząc głębiej i głębiej, do samych kości, a robią to tak radośnie, że aż się chce drugą ręką dosięgnąć brzytwę. Łeb sam się rwie do dzikiego tańca a piwo w lodówce samoistnie eksploduje. Największą moją obawą przy tego typu zespołach jest zazwyczaj wokal. Od zawsze nie cierpię wyjców którym zdradzony partner odgryzł jajca. W przypadku Rzeźnika na szczęście i pod tym tym względem jest lepiej niż dobrze. Wokalista wypluwa z siebie teksty chwilami z szybkością maszynki do liczenia banknotów i robi to w dość agresywnym tonie, któremu dodatkowego smaczku dodaje wymawiane po transylwańsku "RRR". I nawet pojawiające się chwilami "Ayayayyy!", tak charakterystyczne dla kultowego Massacration, nie zniechęca mnie ani ociupinkę. Jeśli dodatkowo w tekstach pojawia się sam Sejtan to przecież wiadomo, że to musi być kurwa dobre! Ta muzyka po prostu sprawia mi od chuja frajdy i jak Buk mnie świadkiem będę do niej wracał nie tylko przy okazji zakrapianych piątków.Ten materiał totalnie poniewiera.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz