Bütcher
"666
Goats Carry My Chariot"
Osmose
Productions 2020
No
proszę, Herve najwyraźniej przeczytał ostatnio moją opinię na
temat swojego labela i postanowił poprosić o rozgrzeszenie
deklarując jednocześnie silne postanowienie poprawy. Oto mam bowiem
na talerzu drugi album, nieznanej mi dotychczas, belgijskiej załogi
Rzeźników. To, że nie dane mi było poznać debiutu wcale nie jest
sprawą ignorancji, po prostu gatunek muzyki tworzonej przez
wspomnianych ziomków nie jest tym, który śledzę nad wyraz
uważnie. A jednak czasem warto wychylić się głębiej za piwniczne
okno. Belgowie na swoim drugim pełnograju serwują nam prawie
trzydzieści siedem minut heavy/speed metalu zagranego z prawdziwie
młodzieńczą fantazją i entuzjazmem godnym głodnych jeszcze
świeżej krwi młodzików. To stwierdzenie niejako kontrastuje z
samą muzyką, gdyż ta jest na wskroś archaiczna i próżno szukać
w niej pierwiastków nowoczesności.
Bütcher
po prostu bawią się muzką sprzed dwóch-trzech dekad i to wyraźnie
słychać praktycznie w każdym dźwięku na tym krążku. Niemal od
początku do końca mamy tutaj jazdę na pełnej szybkości. Piszę
"niemal", gdyż sam utwór tytułowy na ten przykład to
odstępstwo od reguły i mocne zwolnienie. Nie zmienia to faktu, że
na "666 Goats Carry My Chariot" znajdziemy więcej
zajebistych heavy, speed czy nawet thrash metalowych riffów niż
grzybów w lesie zwłaszcza ostatniej jesieni. Gitary tną niczym
ostro naostrzona żyletka po nadgarstkach, raz po raz wchodząc
głębiej i głębiej, do samych kości, a robią to tak radośnie,
że aż się chce drugą ręką dosięgnąć brzytwę. Łeb sam się
rwie do dzikiego tańca a piwo w lodówce samoistnie eksploduje.
Największą moją obawą przy tego typu zespołach jest zazwyczaj wokal. Od zawsze nie cierpię wyjców którym zdradzony partner
odgryzł jajca. W przypadku Rzeźnika na szczęście i pod tym tym
względem jest lepiej niż dobrze. Wokalista wypluwa z siebie teksty
chwilami z szybkością maszynki do liczenia banknotów i robi to w
dość agresywnym tonie, któremu dodatkowego smaczku dodaje
wymawiane po transylwańsku "RRR". I nawet pojawiające się
chwilami "Ayayayyy!", tak charakterystyczne dla kultowego
Massacration, nie zniechęca mnie ani ociupinkę. Jeśli dodatkowo w
tekstach pojawia się sam Sejtan to przecież wiadomo, że to musi
być kurwa dobre! Ta muzyka po prostu sprawia mi od chuja frajdy i
jak Buk mnie świadkiem będę do niej wracał nie tylko przy okazji
zakrapianych piątków.Ten materiał totalnie poniewiera.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz