Morbid
Winds
"The
Ruin of Forgotten Desolation"
Worship
Tapes 2020
Nie
minęło zbyt wiele miesięcy od czasu gdy pierwsze demo kolesiów z
Poznania zrobiło mi bardzo dobrze, aż tu nagle szybciej niż się
spodziewałem trafia w moje łapska demo namber tu. No to zacierając dłonie wrzucam "The Ruin of Forgotten Desolation" na
talerz i... No i kurwa okazuje się, że na talerzu, w przepięknie
wyglądających, gnijących liściach sałaty jest robal. Ale nie
jakiś tam zaschnięty, którego można palcem pstryknąć z talerza
i zapomnieć. Raczej wijący się jebany larw, taki spod
śmietnikowego kontenera. Morbid Winds na swoim najnowszym materiale
nadal łomoczą po staremu. Prymitywny, wychowany w piwnicy niczym
córki Fritzla black metal przyprawiający o ciarki na pytongu. Zero
oryginalności, raczej czerpanie pełną garścią ze starych
sprawdzonych wzorców i przekuwanie ich na własną modłę. Sześć
numerów nagranych na szybciora, bez zbędnego pierolenia się w
obróbkę skrawaniem czy polerkę, prawdziwie żywy czarci metal. Do
tego surowy, z deka przesterowany wokal brzmiący nieco
indystrialnie. No i pięknie by się tego słuchało gdyby im kurwa
do głowy nie strzelił ten pomysł z urozmaikurwacaniem. Ot
wyobraźcie sobie, że chłopaki zapragnęli (hihi!) klawiszy! Wiecie, że
niby Transylwania czy coś. No ni chuja mi te natrętne tła nie
pasują do prymitywizmu, w którym Morbid Winds się pławią. Albo
rybki albo pipki! Gdyby wyciąć te wnerwiające dźwięki w pizdu, to
otrzymalibyśmy nawet solidne demo, którego po raz kolejny
słuchałbym z olbrzymią przyjemnością. Jestem kurwa autentycznie
zawiedziony. Mam nadzieję, że na następnym materiale chłopaki nie
pójdą jeszcze dalej w poszerzanie horyzontów i nie wprowadzą do
muzykę saksofonu czy też innego fletu. Na dziś dzień mają ode
mnie żółtą kartkę!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz