ELIXIR OF DISTRESS
„Przeklęta Wyspa”
Independent
2019
To
mój pierwszy kontakt z muzyką toruńskiego Elixir of Distress. „Przeklęta Wyspa”
to drugi album tego zespołu i choć muzyka, jaką tu słyszę, do wybitnych nie
należy, grupa gra bowiem zimny, jadowity, surowy Black Metal, czyli gatunek,
który wykonywano już na wiele różnych sposobów, to podoba mi się ten album.
Mizantropijne, chropowate, falujące riffy w połączeniu z tchnącymi chłodem
gitarowymi pasażami i szczyptą dysonansów, wzmocnione miarowo pracującą, dosyć
mocną sekcją z często używanymi blachami, uzupełnione ponurymi, grobowymi,
polskimi wokalami o narracyjnym charakterze hipnotyzują i wciągają niczym
gęste, kleiste bagno. Zespół w swej twórczości zajmuje się głównie opowieściami
o sowieckich gułagach, stąd też możemy tu także usłyszeć odgłosy jadącego
pociągu, katorżniczej pracy, czy wyjących, syberyjskich wichrów. Nie ma jednak
tego zbyt dużo i bardzo dobrze, gdyż dzięki temu podkreślony jest klimat
panującego tam, śmiertelnego mrozu, wycieńczenia, bezsilności i braku
jakiejkolwiek nadziei bez popadania w banał. Mimo że, jak już wspominałem, nie
jest to zbyt skomplikowany materiał, to zrobił na mnie pewne wrażenie, być może
ze względu na zrozumiałe, sugestywne teksty, a być może na tematykę, jaką
porusza i pewną szczerość, jaka z niego wypływa. Momentami wręcz czuję, jak
dupa przymarza mi do resztek ubrania, które jakimś cudem jeszcze posiadam,
zmagam się z bólem odmrożonych kończyn, które odmawiają posłuszeństwa, a w
moich niezagojonych ranach zbiera się cuchnąca ropa. Można odnieść wrażenie, że
ta płyta ma charakter wspomnień zapisanych w pamiętniku zesłanego do gułagu
skazańca. Należy jednak uprzytomnić sobie, że opowieść ta jest
najprawdopodobniej o ludziach, którzy pozostali tam na wieki, niewielu bowiem
powracało z piekła tego lodowego grobu, i że w zasadzie,jest to historia
prawdziwa, a wówczas robi się już grubo. Uważam, że warto sprawdzić.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz