środa, 1 stycznia 2020

Recenzja Wilczyca "Wilczyca"


Wilczyca
"Wilczyca"
Godz Ov War 2020

Jeśli chodzi o black metal to jestem raczej tradycjonalistą. Preferuję surowiznę (oczywiście nie na zasadzie "im mniej słychać – tym lepiej") i standardowe narzędzia przekazu. Czasem jednak zdarza się, że trafia do mnie płyta prezentująca nieco odmienne spojrzenie na ten gatunek, z jednoczesnym zachowaniem jego pierwotnego ducha. Tak było choćby ostatnio w przypadku debiutu francuskiego Griiim. Podobnie jest także z płytą, która już niedługo ukaże się światu nakładem Godz ov War. Szczerze mówiąc nie wierzyłem w ten projekt. Polski black metal z polską nazwą, na zdjęciu dwóch kolesi chowających się z pochodniami w lesie... Mamy tego na pęczki! Kiedy jednak słuchałem "Wilczycy" po raz pierwszy moje usta samowolnie otwierały się coraz szerzej a ja absolutnie nie miałem ochoty ich zamykać. Mówiąc najogólniej mamy tutaj do czynienia z lo-fi black metalem, zbudowanym za pomocą prostych środków, bez jakiejkolwiek finezji czy silenia się na awangardę. Rzecz w tym, że jest to ogromne uproszczenie, gdyż krążek ten wbrew pozorom ma wiele do zaoferowania. Przede wszystkim klimat tej płyty jest tak wciągający, że nie byłem w stanie się od niej oderwać przez wiele godzin. Ona działa jak narkotyk, nie pozwala przestać o sobie myśleć, jest intrygująca i zagadkowa a jednocześnie piękna i tajemnicza. Każdy z zawartych tutaj siedmiu utworów stanowi w zasadzie kompletnie inne spojrzenie na black metal a jednocześnie wszystkie złożone w całość stanowią nierozrywalny monolit. Żaden z nich, słuchany w oderwaniu od reszty, nie jest dla tego materiału reprezentatywny. Otwierający album "Na przeklętej Ziemi" rozpoczyna się doom/black metalowym fragmentem, po którym następuje surowa sieczka z wrzeszczanym po polsku tekstem. Następny "Ego Memini Inferno" to chyba najsurowszy ze wszystkich numerów, oparty na jednolitym dudnieniu perkusji i powtarzanym wielokrotnie bzyczącym, wkręcającym się w łeb riffem. Tytułową "Wilczycę" otwiera z kolei thrashowy motyw w stylu Kata. Szczerze mówiąc przez kilka sekund myślałem, że jest to cover "Masz Mnie Wampirze". Mało? Posłuchajcie zatem "Przyjdź" – ponad ośmiominutowego, wolnego, totalnie klimatycznego utworu opartego na świetnym riffie i płynących klawiszach. Całość zamyka "Proch", ambientowy kawałek złożony z dziwnych, mocno niepokojących dźwięków. Co istotne, cały materiał został nagrany i wyprodukowany tak, że brzmi bardzo surowo, chwilami wręcz garażowo, lecz nie pozwala na utratę w tym pozornym bałaganie ani jednego dźwięku. Z brzęczącymi po norwesku gitarami idealnie kontrastuje dudniąca nisko sekcja rytmiczna a wrzeszczany wokal sprawia, że robi się naprawdę chłodno. Mam ponadto podskórne przeczucie, że tworzący Wilczycę duet niezbyt intensywnie interesuje się muzyką black metalową. To by w sumie wiele wyjaśniało, gdyż ich debiut wymyka się wszelkim panującym obecnie na scenie trendom. Chłopaki zagrali po swojemu i czuć, iż zrobili to cholernie szczerze. Wciąż wracam do tego albumu i będę zapewne sięgał po niego wielokrotnie. Posłuchajcie go koniecznie w całości, bo tylko w ten sposób można wyrobić sobie własną opinię na jego temat. Ja jestem totalnie kupiony.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz