niedziela, 12 stycznia 2020

Recenzja Worm "Gloomlord"


Worm
"Gloomlord"
Iron Bonehead 2020

Amerykański Worm to pierwsza poważna niespodzianka w nowym roku. Pamiętam, że ich debiut "Envocation of the Black Marsh" to była jakaś popelina, na którą rzuciłem szybko uchem i nawet nie pamiętam, czy dosłuchałem do końca. Zgoła inaczej mają się sprawy z najnowszym materiałem zespołu, którego skład od wydania wspomnianego debiutu uległ rozszerzeniu, dzięki czemu, w myśl zasady "co cztery głowy to nie jedna", pojawiło się zdecydowanie więcej pomysłów i kierunek obrany przez Florydzki okręt uległ mocno zmianie. "Gloomlord" to już kompletnie inny band. Dojrzały, bardziej doświadczony i mam nadzieję ostatecznie podążający ku konkretnie określonym celom. Na swoim drugim albumie kwartet serwuje nam ponad czterdzieści minut bardzo ciekawego doom metalu zabarwionego nieco czernią i odrobiną śmierci. Pięć dłuższych kompozycji które znajdujemy na tym krążku to poukładane w bardzo logiczną całość, urozmaicone kompozycje mogące kojarzyć się choćby z Thergothon czy chwilami nawet Disembowelment. Ciężkie gitarowe mielenie przeplata się z nieco szybszymi, blackowymi patentami dzięki czemu poszczególne utwory są ciekawe i wciągające. Amerykanie wyrzucają do gara przepyszne kąski gnijącego i z wolna rozkładającego się mięsa tworząc w kotle wyborną miksturę o zapachu piwnicznych zakamarków i wszechobecnej pleśni. Chwilami pojawia się motyw akustyczny podkreślający atmosferę przemijania, by za sekundę uderzył nas ciężki niczym uderzenia kafara gitarowy akord. Nie obyło się także bez ciut melodyjniejszych fragmentów, lecz nawet one są utrzymane w klimacie tych raczej gnijących niż radośnie rozkwitających. Wszystkiemu towarzyszą równie zróżnicowane wokale oscylujące między skrzekiem i głębokim growlem. Jeśli dodamy, że produkcja tego krążka jest odpowiednia dla zamieszczonych na tym wydawnictwie dźwięków, czyli odpowiednio ciężka a jednocześnie przejrzysta, to w zasadzie otrzymujemy odpowiedź na pytanie, czy warto po ten album sięgać. Oczywiście, że tak. Może nie przestawi on waszego światopoglądu ani nie zmusi, słuchany od tyłu, do zgwałcenia własnego psa, jednak jest to na tyle solidne wydawnictwo, że czas z nim spędzony nie będzie stracony (Częstochowskie rymy uber alles!). Sięgajcie śmiało do studni zgnilizny. I oby was w niej coś w paluch ujebało, jak mnie.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz