FLEŠŠ
„Frenzied Bloodlust
Underneath a Black Moon”
Lunar
Apparitions 2019
Pierwszy,
pełny album, czyli „Frenzied Bloodlust…” tego enigmatycznego, kanadyjskiego
projektu, za który odpowiada niejaki One Entity został wydany pierwotnie w 2018
roku. Pierwsze wydanie ukazało się w trzech, a w zasadzie czterech wersjach (digital, dwa razy jako MC i
12”placek), co biorąc pod uwagę zawartość tego materiału, jest dla mnie
całkowicie niezrozumiałe. Rok później Lunar Apparitions
mająca chyba zbyt dużo pieniędzy i działając dla czystej idei, bądź wykazując
masochistyczne skłonności (zresztą to nie moja sprawa dlaczego) wznowiła ten
materiał na cd. Cóż można o tym napisać? Persona tworząca Flešš to z pewnością
jednostka nawiedzona i chora, ale muzykę tworzy cienką jak dupa węża.
Zabarwiony wampiryzmem, surowy w chuj,
prosty do bólu, choć gdybym powiedział, że prostacki, to też nie minąłbym
się z prawdą Black Metal to zawartość tego trwającego trochę ponad 27 minut krążka.
Obcujemy tu z dwoma monstrualnymi walkami, które jak dla mnie są najzwyczajniej
w świecie żenująco słabe. Chaotyczna, bzycząca niczym muchy przy gównie gitara,
kartonowa, klepiąca tępo perkusja i obłąkane wokale będące mieszaniną odgłosów,
jakie wydaje osoba z potwornym zatwardzeniem. Nawiedzone klawisze rodem ze
starego horroru, dziwne jęki, tajemnicze szepty i inne zaklęcia, zapomniane
modlitwy i wyziewy z dupy, które miały chyba w założeniach podkreślić atmosferę
tego krążka nie są w stanie podnieść poziomu tego gniota. To, że ktoś takie
rzeczy wydaje wprawia mnie w osłupienie, ale to, że ktoś w ogóle tego chce
słuchać i w dodatku jeszcze za to płacić, to dla mnie zagadka większa, niż zagadka
trójkąta bermudzkiego. Cóż, jak widać jednak są na tym świecie rzeczy, o którym
nie śniło się nawet filozofom. Ok, koniec żartów. Do kosza z tym!
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz