Disembody
„Reigniting Hellfire”
Helldprod Records 2022
Disembody
to młodziutki twór, bo powstał zaledwie trzy lata temu na fińskiej ziemi. W
2019 roku nagrali pięciootworową epkę, a dwa lata później zarejestrowali
kolejne dziesięć utworów, stanowiących debiutancką płytę. W roku obecnym
Helldprod postanowiło połączyć te dwa wydawnictwa i całe piętnaście utworów,
znalazło się na wydanym przez nich krążku. Po nastrojowym intro gitary
zaczynają spokojnym tremolo, aby za chwilę wejść na zdecydowanie szybsze tempa,
no i zaczyna się black / thrashowa jazdeczka. Wiosła szyją zaciekłe i
bezlitosne riffy, od czasu do czasu uraczając słuchacza zgrabną solóweczką, a
wszystkiemu przygrywa dobrze słyszalna sekcja rytmiczna. Całość jawi się jako
kolejna wariacja na temat lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Zatem
zawartość „Reigniting Hellfire”, to wypadkowa twórczości ówczesnych tuzów
thrash metalu. Bez wysiłku znajdziemy tu mnóstwo podobieństw do Slayera,
Kreatora czy też Sodom i właśnie ten ostatni chyba odcisnął na Disembody
największe piętno, gdyż głos wokalisty do złudzenia przypomina Tom’a Angelripper’a.
Nie tylko jednak sam wokal decyduje o tych wyraźnych naleciałościach. Sposób
riffowania jak i charakter niektórych zagrywek wyraźnie wskazują na wyżej
wymienione kapele. Usłyszymy tutaj troszkę pomysłów zaczerpniętych z „Pleasure
To Kill”, „Reign Blood” jak i również „Persecution Mania”, oczywiście wsio okraszone
blackowym jadem, a i również bogatą melodyką, z której Finowie słyną. W tym
przypadku jestem w stanie im to wybaczyć. Czy propozycja tych dwóch panów wnosi
coś nowego? Czy tworzy nową jakość? Otóż nie. Jest to po prostu nowa odsłona
ogranych już patentów, które doskonale sprawdzają się na żywo, bo nie jeden na
ich dźwięk ruszy w tany. Być może poza „starą gwardią”, wychowaną na takich
brzmieniach, nikt inny nie sięgnie po ten album, ponieważ to takie niemodne
granie. Cóż, kto ma docenić ten doceni. Całkiem udany debiut. Warto się
zapoznać.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz