czwartek, 14 kwietnia 2022

Recenzja CAILLEACH CALLING „Dreams of Fragmentation”

 

CAILLEACH CALLING

„Dreams of Fragmentation”

Debemur Morti Productions 2022

Do przesłuchania tej płytki, zabierałem się tak trochę, jak pies do jeża. Okładka, na której widnieją światła wielkiego miasta, jakoś specjalnie nie zachęcała do zgłębienia jej muzycznej zawartości, sugerowała natomiast, że najprawdopodobniej będę miał tu do czynienia z Post-Black Metalem, co też nie poprawiało sytuacji. Kilkukrotnie podkreślałem już, że poza kilkoma wyjątkami nie przepadam, delikatnie rzecz biorąc za tym gatunkiem, gdyż większość płyt utrzymanych w tym stylu, to dla mnie nudne męczenie wafla i rozdzielanie włosa na czworo. Nadszedł jednak w końcu ten dzień, kiedy z odwagą w sercu postanowiłem zmierzyć się z „Dreams of Fragmentation”. Przesłuchałem ten album kilka razy bez odruchów wymiotnych, a i me zwieracze także pracowały normalnie. Jest dobrze moi państwo. Cailleach Calling na swym płytowym debiucie wysmażył prawie 40 minut naprawdę niezłej muzy, pomimo że to Post-Black Metal. Przede wszystkim przez większą część płyty obcujemy tu z nieustępliwymi, agresywnymi dźwiękami, które potrafią konkretnie przetoczyć się po zwojach mózgowych słuchacza, a do tego wydźwięk mają zdecydowanie niewesoły. Królują tu wówczas jadowite wiosła, które wraz z nastrojowym, meandrującym ciekawie klawiszem stanowią zdecydowanie podstawę programową tego krążka. Sekcja rytmiczna nie daje im się jednak zdominować. Bębny gniotą srogo, wywijając przy tym niezgorzej, a dynamiczny bas soczyście uderza teściową wprost w klatkę piersiową. Oczywiście usłyszymy tu także nieco spokojniejsze momenty, jak choćby hipnotyczny, dronowo-jazzowy pasaż w „Cascading Waves”, jednak nie stanowią one dominujących elementów tej płyty, a poza tym, gdy już się pojawią, robią na tej produkcji elegancki, mizantropijny, futurystyczno-urbanistyczny klimat. Słuchając „Dreams…” czuję się trochę tak, jakbym samotnie spoglądał na opuszczone miasto pełne lśniących neonów. Ostatni żywy w betonowej dżungli pełnej mrocznych wspomnień. Przerażająca, ale i na swój sposób dziwnie pociągająca perspektywa nieprawdaż? Kurczę, nie spodziewałem się, że to powiem, ale wciągnęła mnie ta płyta, może nie na tyle, abym padł przed nią na kolana (i bardzo dobrze, bo najmłodszy już nie jestem i ciężko byłoby mi się podnieść), ale na tyle, abym chciał do niej jeszcze kilka razy wrócić, na pewno. Przede wszystkim sprawiły to gitary, które jadą naprawdę zawodowo, a przy tym można w ich grze usłyszeć sporo ciekawych szczegółów i bogatej ornamentyki. Czemu nie mówicie, że nie wspomniałem jeszcze nic o wokalach, za które odpowiada powabna Chelsea? Stanowią one niewątpliwie integralną część tej płyty. Szorstki, depresyjny z lekka scream dupy co prawda nie urywa, ale dobrze wywiązuje się ze swojej roli, podkreślając wspominany tu już, ujmujący feeling tego materiału.

Czyste, przepełnione melancholijno-pesymistycznymi wibracjami wokale są już jednak wyborne. Czasami żałuję nawet, że tak na dobrą sprawę pełnię możliwości pokazują one tylko we wspominanym tu już wyżej „Cascading Waves”. Posłuchajcie zresztą sami i powiedzcie, czyż nie mam racji? Jak na kogoś, kto nie przepada za Post-Black Metalem, to trochę się rozpisałem. Niektórzy mawiają, że największą wartość mają płyty, które potrafią przekonać do siebie oponentów. Jeżeli rzeczywiście przyjmiemy taką miarę, to można uznać, że „Dreams of Fragmentation” to album bardzo dobry. Przekonał mnie on bowiem przynajmniej w 90%. Nie żartuję, warto sprawdzić.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz