środa, 13 kwietnia 2022

Recenzja HEPATOMANCY „Ego Svm Radix Et Templvm Lvciferi”

 

HEPATOMANCY

„Ego Svm Radix Et Templvm Lvciferi”

Under the Sign of Garazel Productions 2022

Hepatomancja to wróżenie ze świeżych podrobów zwierzęcych, a konkretnie to z ich wątróbek. Myślałem zatem w pierwszej chwili, że na debiutanckim, pełnym albumie włoskiego duetu Hepatomancy zderzę się z brutalnym w chuj, patologicznym Death Metalem, który sprawi, że wysram swoje wnętrzności. Tytuł płyty, jak i profil wytwórni, która wzięła ten krążek pod swą opiekę, sugerowały jednak coś zgoła odmiennego. Jedynym więc wyjściem z tego błędnego koła domysłów było po prostu włączenie tej płytki i organoleptyczne przekonanie się co zawiera rzeczony materiał. Wciskam zatem play i od pierwszych praktycznie sekund „Ego Svm…” gorący podmuch wymieszany z siarczystymi wyziewami ciskają mną o glebę, a z głośników wylewa się niszczycielski, bluźnierczy Black Metal. Black Metal prawdziwie zły i nienawistny dodajmy do tego, a nie jakieś post coś tam cienkie pitolenie w bambus, czy nie daj buk pseudo ekologiczno-awangardowe wynurzenia mające tyle wspólnego z tym gatunkiem, co kaktus ze szczoteczką do zębów. W dźwiękach, jakie wypełniają ten krążek, Szatan rozgościł się na dobre i ani myśli ustąpić. Wcale mu się zresztą nie dziwię, gdyż wyziew to zaiste piekielny i bezlitosny, a trup ściele się gęsto.Chłopaki nie próbują kijem rzeki zawracać ni ulepszać konstrukcję koła, tylko rżną namiętnie i bezkompromisowo czarną surowiznę, której korzenie leżą w klasyce gatunku spod znaku Dark Throne, Tsjuder, Dark Funeral, czy Urgehal. Niekiedy, świadomie lub nie, w zapamiętałym pędzie do tworzenia ekstremy lokują nawet swą artylerię w zatoczce oznaczonej tabliczką Grindcore, czego efektem jest choćby roznosząca wszystko w pizdu petarda w postaci „Luciferian Necrogoatholocaust”, której tytuł odczytuje się dłużej, niż trwa jej erupcja. Nieludzko dociska do podłoża ta muza, chwilami dosłownie uginają się kolana (nawet, jeżeli znajdujemy się akurat w pozycji leżącej). Ten czarny wir tworzony przez jadowite wiosło, bestialsko napierdalające bębny i nawiedzony, maniakalny scream zmiata z powierzchni ziemi dosłownie wszystko, co napotka na swej drodze. Wcześniej jednak powoduje, że niebiosa stają w płomieniach. Mimo całej wściekłości i okrucieństwa, jakie wylewają się z tej płytki, nie obcujemy tu tylko i wyłącznie z bezkształtną masą nieczytelnego napierdolu. Wszystko jest zgrabnie i do szyku poukładane, a muzyka, choć konkretnie zagęszczona jest zarazem spójna i przyjemnie dewastująca. No kurna, muszę Wam powiedzieć, że zbeształy mnie te włoskie diabły potwornie. Naprawdę leży mi ten bezlitosny wykurw podany w oparach chłodnego, mechanicznego, niemal industrialnego brzmienia. Nie wiem, jak Wy, ale ja tam se tę płytkę w Garazel’u na pewno zamówię.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz