środa, 24 grudnia 2025

Recenzja Häxär „Teufelskult”

 

Häxär

„Teufelskult”

Purity Through Fire 2025

 


Häxär to jednoosobowy projekt ze Szwajcarii, który powołany do życia został relatywnie niedawno. Co prawda oficjalnych informacji o narodzinach nie ma w karcie, jednak można zgadywać, iż miało to miejsce w roku dwudziestym trzecim, lub chwile wcześniej, bowiem przez ostatnie trzy lata pod szyldem tym ukazywały się kolejne pełne wydawnictwa V Noir’a. „Kult Diabła” jest trzecim z nich, a pierwszym, które trafiło pod moją strzechę. Co my tu zatem mamy… Ano black metal. Może nie taki surowy i bezkompromisowy jak w okresie początków drugiej fali, bardziej kojarzący się z końcówką millenium, jednak bynajmniej nie z wszelkiego rodzaju piszczałkami, babskim śpiewem czy kilogramami klawiszy. Sama struktura muzyki Häxär oparta jest na podstawowym instrumentarium. Także brzmienie tych nagrań nie ma zbyt wiele wspólnego z narastającą wtedy z roku na rok polerką i coraz dokładniejszą obróbką. Owszem, wszystkie partie są tutaj dokładnie słyszalne, jednak bliżej całości do lodowatej organiczności z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych niż lat późniejszych. Czysto muzycznie album ten jest taką przekrojówką, niestety bardzo nierówną. W szybszych partiach, które, moim zdaniem, wypadają na „Teufelskult” zdecydowanie potężniej, słychać wpływy choćby Marduk czy wczesnego Dark Funeral. Przeszywające blasty podkreślające intensywne, lecz całkiem swobodnie wpadające w ucho tremolo, robią sporą robotę i potrafią chwilami solidnie biczować plecy. Zwłaszcza otwierający całość „Damomenblut” stanowi naprawdę solidną zawieruchę. Szkoda tylko, że tych zrywów jest statystycznie mniej niż połowa, a reszta materiału osadzona jest w tempie średnim, lub chwilami wolniejszym, a cały album z kawałka na kawałek jakby spuszczał z tonu. Te wolniejsze numery już nie robią na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, będąc „średnią skandynawską”, czyli źle nie jest, ale klękać nie ma przy czym. No i całkowicie niepotrzebny jest też, moim zdaniem, kawałek ambientowy pod koniec płyty. To dla mnie taki swoisty znacznik projektów solowych, w których autorzy pragną za wszelką cenę udowodnić, że w „klimat” też potrafią. Albo po prostu wpychają te pasaże na siłę, bo nie mają z nimi co zrobić. Zastanawiałem się zatem, czy w przypadku Häxär jestem bardziej na „tak”, czy na „nie”. Ostateczną szalę przeważyły śpiewane, niby podniosłe wokale w ostatnim na liście „Prozession de Wolfe”. Nie, to już jednak nie ma moje uszy. Facet jakby chciał nagrać dla każdego rodzaju odbiorcy inną piosenkę, by zgromadzić ich jak najwięcej. Zaczął z wysokiego C, a skończył tak, jak facet kończyć nie powinien. Nie wiem, chcecie, to sobie sprawdźcie, bo momenty są. Tylko, że mało ich, i ogólnie chyba jednak, mimo wszystko, szkoda czasu.

- jesusatan




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz