wtorek, 9 grudnia 2025

Recenzja Forbannet „Tyran”

 

Forbannet

„Tyran”

Under the Sign of Garazel 2025

Debiutancka EP-ka Forbannet jakimś cudem mnie ominęła. To znaczy, nie cudem, tylko przez sklerozę, zarówno moją jak i wydawcy. Nie ma jednak tego złego, co by na gorsze nie wyszło, bo oto mam właśnie na tapecie EP-kę numer dwa, zatytułowaną dla zmyłki „Tyran”. Dla zmyłki, bo piosenki te wcale nie są śpiewane po polsku, co wstępnie zakładałem. Rzeczonych piosenek jest cztery, i trwają łącznie niecałe dwadzieścia minut. I powiem od razu, że taka ilość muzyki o takiej wysokiej jakości zdecydowanie pozostawia niedosyt. Zespół nie wymyśla w sumie nic nowego. „Tyran” to po raz kolejny wariacje na tematy skandynawskie, jakich w koło pod dostatkiem. Rzecz w tym, że wyłowienie z zalewu wydawnictw tych wartościowych, niejednokrotnie jest bardzo czasochłonne, i nie każdemu się chce. No i tu właśnie wchodzę ja, cały na biało… Wchodzę i mówię, że jak chcecie sobie posłuchać dobrego, starego, norweskiego black metalu w stylu Mayhem z okolic jedynki, to Forbannet będzie dla was idealnym wyborem. Zaznaczam od razu, że nie jest to żadna bezczelna zrzynka, bo chłopaki, oraz pani Shitala (znacie przecież Shitalę) za perkusją, robią „Deathcrush” i „De Mysteriis Dom Sathanas” po swojemu. Przede wszystkim, Forbannet nie jest zespołem z gatunku jazdy na jedno tremolo przez sześć minut i sześćdziesiąt sześć sekund. Akordy na tym wydawnictwie są naprawdę chłodne i jadowite, klasycznie ostre i nie monotematyczne. Gdzie trzeba, zespół przyspieszy (Ach, ten typowo Mayhemowy zryw w „Aptrgangr”, aż mnie ciarki przeszły! Zwłaszcza, że beczki chodzą tutaj jak u Hellhammera), gdzie indziej mocno zwolnią, by zabrzmieć niemal po wikińsku, pod Bathory (wstęp do „Glaciation”), a jeśli komuś trzeba głębszej klasyki, to w trzecim na EP-ce numerze tytułowym ma czysty Celtic Frost. Całość polana jest bardzo delikatnie klawiszowymi ornamentami, w udany sposób dodającymi kompozycjom odrobiny majestatu. Nie mogę nie wspomnieć o fantastycznych wokalach. Przez większość płyty klasycznie szorstkich i intensywnych, że aż drapie w gardle, by pod koniec przejść w bardzo udaną wariację w stylu Atilli. Brzmi to oczywiście tak, jak powinna brzmieć muzyka inspirowana klasyką, i chyba większe wywody w tym temacie potrzebne nie są. Bardzo dobra przystawka. A biorąc pod uwagę, że to druga, to mam nadzieję, że pełen album już się zbliża, już puka do mych drzwi. Czekam niecierpliwie.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz