Forbannet
„Tyran”
Under the Sign of Garazel 2025
Debiutancka EP-ka Forbannet jakimś cudem mnie
ominęła. To znaczy, nie cudem, tylko przez sklerozę, zarówno moją jak i
wydawcy. Nie ma jednak tego złego, co by na gorsze nie wyszło, bo oto mam
właśnie na tapecie EP-kę numer dwa, zatytułowaną dla zmyłki „Tyran”. Dla
zmyłki, bo piosenki te wcale nie są śpiewane po polsku, co wstępnie zakładałem.
Rzeczonych piosenek jest cztery, i trwają łącznie niecałe dwadzieścia minut. I
powiem od razu, że taka ilość muzyki o takiej wysokiej jakości zdecydowanie
pozostawia niedosyt. Zespół nie wymyśla w sumie nic nowego. „Tyran” to po raz
kolejny wariacje na tematy skandynawskie, jakich w koło pod dostatkiem. Rzecz w
tym, że wyłowienie z zalewu wydawnictw tych wartościowych, niejednokrotnie jest
bardzo czasochłonne, i nie każdemu się chce. No i tu właśnie wchodzę ja, cały
na biało… Wchodzę i mówię, że jak chcecie sobie posłuchać dobrego, starego,
norweskiego black metalu w stylu Mayhem z okolic jedynki, to Forbannet będzie
dla was idealnym wyborem. Zaznaczam od razu, że nie jest to żadna bezczelna
zrzynka, bo chłopaki, oraz pani Shitala (znacie przecież Shitalę) za perkusją,
robią „Deathcrush” i „De Mysteriis Dom Sathanas” po swojemu. Przede wszystkim,
Forbannet nie jest zespołem z gatunku jazdy na jedno tremolo przez sześć minut
i sześćdziesiąt sześć sekund. Akordy na tym wydawnictwie są naprawdę chłodne i
jadowite, klasycznie ostre i nie monotematyczne. Gdzie trzeba, zespół
przyspieszy (Ach, ten typowo Mayhemowy zryw w „Aptrgangr”, aż mnie ciarki
przeszły! Zwłaszcza, że beczki chodzą tutaj jak u Hellhammera), gdzie indziej
mocno zwolnią, by zabrzmieć niemal po wikińsku, pod Bathory (wstęp do
„Glaciation”), a jeśli komuś trzeba głębszej klasyki, to w trzecim na EP-ce
numerze tytułowym ma czysty Celtic Frost. Całość polana jest bardzo delikatnie
klawiszowymi ornamentami, w udany sposób dodającymi kompozycjom odrobiny
majestatu. Nie mogę nie wspomnieć o fantastycznych wokalach. Przez większość
płyty klasycznie szorstkich i intensywnych, że aż drapie w gardle, by pod
koniec przejść w bardzo udaną wariację w stylu Atilli. Brzmi to oczywiście tak,
jak powinna brzmieć muzyka inspirowana klasyką, i chyba większe wywody w tym
temacie potrzebne nie są. Bardzo dobra przystawka. A biorąc pod uwagę, że to
druga, to mam nadzieję, że pełen album już się zbliża, już puka do mych drzwi.
Czekam niecierpliwie.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz