Grimcult
“Manifestations of the
Crowned Flame in Spiral Madness”
Under the Sign of Garazel 2025
Poprzedni materiał Grimcult ukazał się… aż zerknę w
kalendarz… tak, dokładnie pod koniec roku dwudziestego. Wówczas był to jeszcze
projekt jednoosobowy. Przez te pięć lat zmieniło się niewiele. Konkretniej, do
składu, widać na pełnych prawach, dołączył Sobiech (jak by kto nie kojarzył,
piosenkarz znany choćby z takich aktów, byłych i obecnych, jak Kingdom, Erupted
Evil czy Freezing Blood). Czy wniosło to coś nowego do całokształtu Grimcult? W
sumie niekoniecznie, bowiem, przynajmniej moim zdaniem, wokalom na „Revelations
of Sinister Flame” bynajmniej nic nie brakowało. Na nowej EP-ce pod tym
względem też jakichś fajerwerków, a na pewno eksperymentów, nie ma. Co nie
znaczy, że jest nijako. Jest po prostu solidnie. Co do samej muzyki z kolei, to
na pewno jest chłodniej i bardziej surowo. Zespół, czy też duet, skupił się
bardziej na swoim pierwotnym kręgosłupie, czyli bezkompromisowym, nordyckim
black metalu z połowy lat dziewięćdziesiątych. Zniknęły ciepłe, południowe
klawisze (instrument ten pojawia się tutaj bardzo punktowo i w zupełnie innej
roli), mające co prawdą na debiucie swój klimat, jednak w tym przypadku chyba
faktycznie niepotrzebne. Pojawiło się za to jeszcze więcej szronu na gitarach
(głównie za sprawą bardziej klasycznego, mniej „reh’owego brzmienia), jeszcze
więcej bezpośrednich nawiązać do początków drugiej fali z Norwegii (choć tym
razem nazw bezpośrednio łączących się z inspiracjami Grimcult wymieniać nie
zamierzam, choćby dlatego, że nie przebija się w nich jakaś jedna, będąca taką
gwiazdą betlejemską), i jeszcze więcej chłodu. Te nowe kompozycje wydają mi się
zdecydowanie dojrzalsze, bezkompromisowe i czystsze gatunkowo. Na „Manifestations
of the Crowned Flame in Spiral Madness” przeważają tempa szybkie, mieszane z
punkowymi, czyli w zasadzie klasyka.
Zresztą słowo „klasyka” na dobrą sprawę odnosi się do całokształtu tego
wydawnictwa, bo z ugrzecznionym, współczesnym graniem nie ma ono absolutnie nic
wspólnego. Z tego też powodu, nie ma co oczekiwać, że znajdziemy tutaj
cokolwiek, co wcześniej zagrane nie zostało. I teraz kwestia podstawowa…
Łykacie staroszkolny black metal na solidnym poziomie, zagrany od serca, z
umiłowaniem dla lat minionych, czy wyszukujecie w tym obrębie jedynie perełek?
Bo jeśli jesteście koneserami, i interesuje was jedynie najwyższa półka, to
pewnie Grimcult waszych oczekiwań nie spełni. Nie jest to ekstraklasa gatunku,
nawet na poziomie krajowym. Z drugiej strony, na tyle dobra rzecz, że
poświęcenie jej dwudziestu minut, z okładem, nikogo nie zbawi (a chyba o to
chodzi), a nóż podejdzie. Dla mnie, bardzo solidny materiał, ale bez kolan.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz