Czarny
Chram / Blackphlegm / Diabelski Orszak
„Czarny
Chram / Blackphlegm / Diabelski Orszak”
Zły Demiurg / Lower Silesian Stronghold / Heerwegen Tod Prod. 2025
Jaką muzyką zajmuje się Zły Demiurg, czy Lower
Silesian Stronghold, wiedzą zapewne jedynie maniacy najgłębszego podziemia. Albo
ci, którzy śledzą Apolaptic’a regularnie, bowiem pozycje z katalogów tych
labeli niejednokrotnie pojawiały się pod naszym adresem. Najnowsze wydawnictwo
wspomnianych wytwórni, w korporacji z nieznanym mi dotychczas Heergwen Tod, to
trzyczłonowy split zespołów, których nazwy widzicie powyżej. W zasadzie, zanim
jeszcze odpaliłem tego cedeka, wiedziałem czego się spodziewać. Surowizny. I
taką faktycznie to wydawnictwo zawiera. Surowiznę blackmetalową, bardzo
oszczędną, niefantazyjną, maksymalnie podziemną. Czarny Chram to twór norwesko
polski. Ich trzy kompozycje, trwające nieco ponad dwadzieścia minut, to klasyka
grania lo-fi, bez chwytliwych akordów, przymilających się słuchaczowi melodii
czy momentów do ponucenia. Zima, szron i chłód w rajtach. Śpiewają panowie po
naszemu, stroją się wysoko, brzmią bardzo piwnicznie, i zapewne w chuju maja
popularność. Można powiedzieć, że trzecia liga czarciego grania, zespół jakich
wiele. I chyba bym się z tym zgodził, nikogo przy okazji nie krzywdząc.
Blackphlegm to solowy projekt ze Stalowej Woli. Jest to granie z gatunku
takich, które ostatnio przy recenzji już nie pamiętam czego, lekko wykpiłem.
Połączenie black metalu z wciskanymi na siłę fragmentami dungeon synth. W
przypadku takich tworów jak Czarna Flegma, mam wrażenie, iż te dwa elementy są
sklejane na siłę, lecz efekt finalny jest taki, jaki osiągnąłem ostatnio,
próbując poskładać do kupy zabawkę córki (chińską jakąś) za pomocą superglue.
No nie trzyma to zbyt mocno. Pomińmy te klawiszowe popisy miernej jakości.
Czarne oblicze wspomnianego projektu to najgłębsza piwnica, najbardziej
prymitywne brzmienie, i przy okazji, najbardziej biedne kompozycje. Tak jak
kocham ponad życie prymitywizm, to uważam, że jednak i w tym temacie trzeba
mieć talent. A tu go za cholerę nie wyczuwam. Łupie chłop jakieś banalne
akordy, ale brzmią one jak lekcja pokazowa pod tytułem „Jak zagrać cokolwiek i
wcisnąć ludziom, że to kult”. Nudne to w chuj, a biorąc pod uwagę, że pierwszy
numer Blackphlegm trwa ponad kwadrans, można się naprawdę zmęczyć. Do kibla! Z
uśmiechem na twarzy czekałem zatem na Diabelski Orszak. W przypadku tego hordu
jest nieco lepiej, choć pierwszy kawałek, trwający jakieś sześć minut i będący
chyba czymś na zasadzie introsa, mocno mi się dłużył. Dalej mamy, znów, bardzo
surowe, minimalistyczne back metalowe granie, głównie w średnim tempie,
podkreślane w tle ledwo słyszalnymi klawiszami, trochę na podobiznę Samael z
najwcześniejszego okresu. Nagrań tego typu w latach dziewięćdziesiątych
dostawałem na kasetach od chuja i zajebania, i sporą część z nich wywalałem do
kosza. Wiem jednak, że istnieje grono zatwardziałych maniaków podziemia, którym
akurat ten projekt mocno by podszedł pod serducho, zwłaszcza jeśli pamiętają
czasy o których przed chwilą wspomniałem. Chwilami, w momentach, gdzie wchodzą
mamrotane wokale zaśmierdzi Grecją, znajdą się przy okazji momenty bardziej
klimatyczne, no, kurwa, tragedii nie ma. Może poza ostatnim numerem, ewidentnie
nagranym w „dużym pokoju”, przez rurę od odkurzacza, zdecydowanie odstającym
jakościowo od reszty (choć moment ze skrzypkami jest całkiem niezły).
Reasumując… Split ten to siedemdziesięciominutowe wydawnictwo dla bardzo
nielicznego kręgu czcicieli wszystkiego, co surowe. Ja się przez to przebiłem
bez ran, ale wracać do tego nie będę. Tylko dla „prawdziwych”!
- jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz