wtorek, 16 grudnia 2025

Recenzja Czarny Chram / Blackphlegm / Diabelski Orszak „Czarny Chram / Blackphlegm / Diabelski Orszak”

 

Czarny Chram / Blackphlegm / Diabelski Orszak

„Czarny Chram / Blackphlegm / Diabelski Orszak”

Zły Demiurg / Lower Silesian Stronghold / Heerwegen Tod Prod. 2025

Jaką muzyką zajmuje się Zły Demiurg, czy Lower Silesian Stronghold, wiedzą zapewne jedynie maniacy najgłębszego podziemia. Albo ci, którzy śledzą Apolaptic’a regularnie, bowiem pozycje z katalogów tych labeli niejednokrotnie pojawiały się pod naszym adresem. Najnowsze wydawnictwo wspomnianych wytwórni, w korporacji z nieznanym mi dotychczas Heergwen Tod, to trzyczłonowy split zespołów, których nazwy widzicie powyżej. W zasadzie, zanim jeszcze odpaliłem tego cedeka, wiedziałem czego się spodziewać. Surowizny. I taką faktycznie to wydawnictwo zawiera. Surowiznę blackmetalową, bardzo oszczędną, niefantazyjną, maksymalnie podziemną. Czarny Chram to twór norwesko polski. Ich trzy kompozycje, trwające nieco ponad dwadzieścia minut, to klasyka grania lo-fi, bez chwytliwych akordów, przymilających się słuchaczowi melodii czy momentów do ponucenia. Zima, szron i chłód w rajtach. Śpiewają panowie po naszemu, stroją się wysoko, brzmią bardzo piwnicznie, i zapewne w chuju maja popularność. Można powiedzieć, że trzecia liga czarciego grania, zespół jakich wiele. I chyba bym się z tym zgodził, nikogo przy okazji nie krzywdząc. Blackphlegm to solowy projekt ze Stalowej Woli. Jest to granie z gatunku takich, które ostatnio przy recenzji już nie pamiętam czego, lekko wykpiłem. Połączenie black metalu z wciskanymi na siłę fragmentami dungeon synth. W przypadku takich tworów jak Czarna Flegma, mam wrażenie, iż te dwa elementy są sklejane na siłę, lecz efekt finalny jest taki, jaki osiągnąłem ostatnio, próbując poskładać do kupy zabawkę córki (chińską jakąś) za pomocą superglue. No nie trzyma to zbyt mocno. Pomińmy te klawiszowe popisy miernej jakości. Czarne oblicze wspomnianego projektu to najgłębsza piwnica, najbardziej prymitywne brzmienie, i przy okazji, najbardziej biedne kompozycje. Tak jak kocham ponad życie prymitywizm, to uważam, że jednak i w tym temacie trzeba mieć talent. A tu go za cholerę nie wyczuwam. Łupie chłop jakieś banalne akordy, ale brzmią one jak lekcja pokazowa pod tytułem „Jak zagrać cokolwiek i wcisnąć ludziom, że to kult”. Nudne to w chuj, a biorąc pod uwagę, że pierwszy numer Blackphlegm trwa ponad kwadrans, można się naprawdę zmęczyć. Do kibla! Z uśmiechem na twarzy czekałem zatem na Diabelski Orszak. W przypadku tego hordu jest nieco lepiej, choć pierwszy kawałek, trwający jakieś sześć minut i będący chyba czymś na zasadzie introsa, mocno mi się dłużył. Dalej mamy, znów, bardzo surowe, minimalistyczne back metalowe granie, głównie w średnim tempie, podkreślane w tle ledwo słyszalnymi klawiszami, trochę na podobiznę Samael z najwcześniejszego okresu. Nagrań tego typu w latach dziewięćdziesiątych dostawałem na kasetach od chuja i zajebania, i sporą część z nich wywalałem do kosza. Wiem jednak, że istnieje grono zatwardziałych maniaków podziemia, którym akurat ten projekt mocno by podszedł pod serducho, zwłaszcza jeśli pamiętają czasy o których przed chwilą wspomniałem. Chwilami, w momentach, gdzie wchodzą mamrotane wokale zaśmierdzi Grecją, znajdą się przy okazji momenty bardziej klimatyczne, no, kurwa, tragedii nie ma. Może poza ostatnim numerem, ewidentnie nagranym w „dużym pokoju”, przez rurę od odkurzacza, zdecydowanie odstającym jakościowo od reszty (choć moment ze skrzypkami jest całkiem niezły). Reasumując… Split ten to siedemdziesięciominutowe wydawnictwo dla bardzo nielicznego kręgu czcicieli wszystkiego, co surowe. Ja się przez to przebiłem bez ran, ale wracać do tego nie będę. Tylko dla „prawdziwych”!

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz