Primitiae
Dormientium
„The Ash Chalice”
Putrid Cult 2026
Primitiae Dormientium to projekt, który zadebiutował,
jednoosobowo, w formacie cyfrowym, w pierwszej połowie bieżącego roku, wydając
na świat dziecko o imieniu „The Flame Vessel”. Materiał ten w październiku
wydała na nośniku fizycznym Old Forest Production, a ledwo to się stało,
światło dzienne (czy też internetowe) ujrzał „The Ash Chalice”, drugi krążek
Poznaniaków (tak, bo tym razem już jako duetu), a który to z kolei ufizyczni w
pierwszym miesiącu przyszłego roku Putrid Cult. Twórczość Primitiae Dormientium
to black metal, mocno inspirowany drugą falą skandynawskiego, głównie
szwedzkiego, black metalu. W zasadzie nic nowego, ale o wynajdowanie koła na
nowo w tym temacie niezwykle trudno. Przyznać jednak należy, że na tym poletku
K i M radzą sobie nad wyraz dobrze, by nie powiedzieć bardzo dobrze. „The Ash
Chalice” to nieco ponad czterdzieści minut muzyki przeważnie utrzymanej na
wysokich obrotach. Bynajmniej nie monotonnej czy banalnej. Sporo tutaj
tasujących się harmonii przywołujących w pamięci takich klasyków jak, przede
wszystkim, Marduk czy Setherial. Czyli chłód i ostre cięcia, z dokładnie,
niemal z aptekarską dokładnością, dozowaną dawką melodii. Takie połączenie
doskonale sprawdza się od dekad, a że muzycy czarną sztukę znają zapewne od
podszewki, to sprawdza się i tutaj. Te osiem kompozycji to czysta chłosta, bat
spadający na plecy Chrystusa, tudzież włócznia wbijana w jego bok. Porównanie
nie bezcelowe, bowiem pod względem lirycznym, materiał ten ma wydźwięk silnie
religijny. Ponadto nagrania te byłyby idealną wizualizacją do bezlitosnego
zadawania ciosów na grzbiet „zbawicielowi świata”, bowiem tempo trzymane przez Primitiae
Dormientium jest zazwyczaj wściekłe i równie bezlitosne, co rzymscy żołnierze.
Co prawda, trafiają się na tym albumie numery wolniejsze, jak choćby „Tombs of
Annihilation”, czy w przeważającej większości „Endless Afiliation”, ale nawet
tutaj nie brak muzyce jadu i nienawiści. Wspomniałem o Szwecji, acz w kilku
momentach, zwłaszcza tych, gdzie sposób riffowania jest mocno natarczywy,
przypominający napierający blizzard, a rytmy wybijane przez perkusję mocno
mechaniczne, dopuszczalne są także skojarzenia z Mysticum. Równie bezwzględne
co sama muzyka są wokale. Może nie jakieś ekstremalne, powodujące ból gardła u
słuchacza, jednak wyjątkowo surowe i emocjonalne. Śpiewane zarówno po
angielsku, jak i po naszemu, i bynajmniej nie są to jakieś farmazony, czy inna
grafomania. Pod względem brzmienia mamy tutaj drugofalową sterylność, i chyba
nikomu, kto w gatunku siedzi dłużej niż dwa tygodnie, pojęcia tego tłumaczyć
nie trzeba. To wszystko, zebrane do kupy, czyni „The Ash Chalice” materiałem we
wszech miar wartym zainteresowania. I jest kolejną, bardzo silną cegłą, w murze
polskiej blackmetalowej twierdzy. Wiem, że po „choince” możecie być spłukani z
kasy, jednak warto schować sobie do skarpety kilka talarów i nabyć ten album
jak tylko się pojawi. Bo będzie to bardzo udany zakup, to mogę zagwarantować.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz