Phalanx Inferno / Melek-Tha
“Order of Eternal
Indifference”
Godz Ov War 2021
Pierwsze co mnie zaskoczyło kiedy brałem do ręki
nowy split z GoW, to zaskakujące mimo wszystko zestawienie dwóch całkowicie
przeciwstawnych sobie zespołów na jednym krążku. Tym bardziej, że nie jest to
materiał spłodzony w wyniku kolaboracji, lecz klasyczny split z utworami
autorstwa osobnych tworów. No, prawie klasyczny, bowiem całość otwiera intro
autorstwa Melek-Tha a po nim następują cztery, trwające niecałe dwadzieścia
minut potężne ciosy z obozu Phalanx Inferno.
Już poprzedni materiał Amerykanów napawał mnie sporym optymizmem i
cieszę się, iż numery na „Order of Eternal Indifference” są rozwinięciem myśli
z debiutanckiej EP-ki. Mamy tu czysty, klasyczny amerykański death metal z
inspiracjami Morbid Angel z okresu „Gateways to Annihilation” na czele. Kompozycje
są odpowiednio wyważone i przemyślane. Szybsze fragmenty z kruszącymi kości
akordami przechodzą nierzadko w masywne zwolnienia a naprawdę dobre partie
solowe dodają całości odpowiedniego kolorytu. Przy wyrazistym i dynamicznym
riffowaniu wspomnienia sceny florydzkiej z wczesnych lat dziewięćdziesiątych
stają się niemal namacalne, a staroszkolne rozwiązania z mielącymi wolniej
gitarami i szalejącymi na pełnej szybkości stopami z wchodzącą zaraz potem Trey’ową
improwizacją nie pozostawiają wątpliwości co do tego, u kogo Phalanx Inferno
pobierali lekcje. Z tym, że panowie death metal grają a nie jedynie odgrywają i
w tym właśnie największa zaleta tego materiału. Bardzo konkretna dawka śmierci,
która zadowoli każdego maniaka jej zamorskiego odłamu. Kiedy kończy się „Sanguine
Chasm” zanurzamy się w rytualnym ambiencie mającego dyskografię długości
lokalnej książki telefonicznej Melek-Tha. Nie będę ściemniał, na taką muzykę
muszę mieć nastrój, a po czterech numerach Phalanx Inferno nie jest on do końca
adekwatny. Stąd też, jak już zasygnalizowałem na wstępie, wybór partnera do
tańca był w tym przypadku średnio trafiony. Nie da się zaprzeczyć, że dźwięki
tworzone przez Ludo Lejeune są tripem do ciemnych zakamarków umysłu i wraz z
pojawiającymi się co chwilę tajemniczymi deklamacjami, czy religijnym
zawodzeniem w tle tworzą naprawdę przerażający klimat. W przeciwieństwie do Phalanx
Inferno, twórczość Francuza wymaga całkowitej atencji i odrobiny zaangażowania
w jej odbiór. Na pewno ma też w sobie ogromną siłę, jednak wyrażaną za pomocą
innych środków niż w przypadku choćby death metalu. Nie rozkłada mnie to może
na łopatki tak jak Haiku Funeral, ale na pewno jest to jedna z wyższych półek
mrocznego, elektronicznego grania. Jako podsumowanie naszła mnie zatem taka myśl, że
gdyby utwory Melek-Tha skrócić i sprowadzić do roli interludiów dla kompozycji
Phalanx Inferno, to efekt końcowy mógłby być bardziej spójny i ciekawy, choć
zdaję sobie sprawę, iż niekoniecznie oryginalny. A tak mam płytę, której będę
zapewne słuchał do, albo od połowy, w zależności od nastroju. Choć za każdym
razem sprawi mi to sporo przyjemności.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz