wtorek, 21 grudnia 2021

Recenzja Phalanx Inferno / Melek-Tha “Order of Eternal Indifference”

 

Phalanx Inferno / Melek-Tha

“Order of Eternal Indifference”

Godz Ov War 2021

Pierwsze co mnie zaskoczyło kiedy brałem do ręki nowy split z GoW, to zaskakujące mimo wszystko zestawienie dwóch całkowicie przeciwstawnych sobie zespołów na jednym krążku. Tym bardziej, że nie jest to materiał spłodzony w wyniku kolaboracji, lecz klasyczny split z utworami autorstwa osobnych tworów. No, prawie klasyczny, bowiem całość otwiera intro autorstwa Melek-Tha a po nim następują cztery, trwające niecałe dwadzieścia minut potężne ciosy z obozu Phalanx Inferno.  Już poprzedni materiał Amerykanów napawał mnie sporym optymizmem i cieszę się, iż numery na „Order of Eternal Indifference” są rozwinięciem myśli z debiutanckiej EP-ki. Mamy tu czysty, klasyczny amerykański death metal z inspiracjami Morbid Angel z okresu „Gateways to Annihilation” na czele. Kompozycje są odpowiednio wyważone i przemyślane. Szybsze fragmenty z kruszącymi kości akordami przechodzą nierzadko w masywne zwolnienia a naprawdę dobre partie solowe dodają całości odpowiedniego kolorytu. Przy wyrazistym i dynamicznym riffowaniu wspomnienia sceny florydzkiej z wczesnych lat dziewięćdziesiątych stają się niemal namacalne, a staroszkolne rozwiązania z mielącymi wolniej gitarami i szalejącymi na pełnej szybkości stopami z wchodzącą zaraz potem Trey’ową improwizacją nie pozostawiają wątpliwości co do tego, u kogo Phalanx Inferno pobierali lekcje. Z tym, że panowie death metal grają a nie jedynie odgrywają i w tym właśnie największa zaleta tego materiału. Bardzo konkretna dawka śmierci, która zadowoli każdego maniaka jej zamorskiego odłamu. Kiedy kończy się „Sanguine Chasm” zanurzamy się w rytualnym ambiencie mającego dyskografię długości lokalnej książki telefonicznej Melek-Tha. Nie będę ściemniał, na taką muzykę muszę mieć nastrój, a po czterech numerach Phalanx Inferno nie jest on do końca adekwatny. Stąd też, jak już zasygnalizowałem na wstępie, wybór partnera do tańca był w tym przypadku średnio trafiony. Nie da się zaprzeczyć, że dźwięki tworzone przez Ludo Lejeune są tripem do ciemnych zakamarków umysłu i wraz z pojawiającymi się co chwilę tajemniczymi deklamacjami, czy religijnym zawodzeniem w tle tworzą naprawdę przerażający klimat. W przeciwieństwie do Phalanx Inferno, twórczość Francuza wymaga całkowitej atencji i odrobiny zaangażowania w jej odbiór. Na pewno ma też w sobie ogromną siłę, jednak wyrażaną za pomocą innych środków niż w przypadku choćby death metalu. Nie rozkłada mnie to może na łopatki tak jak Haiku Funeral, ale na pewno jest to jedna z wyższych półek mrocznego, elektronicznego grania. Jako podsumowanie naszła mnie zatem taka myśl, że gdyby utwory Melek-Tha skrócić i sprowadzić do roli interludiów dla kompozycji Phalanx Inferno, to efekt końcowy mógłby być bardziej spójny i ciekawy, choć zdaję sobie sprawę, iż niekoniecznie oryginalny. A tak mam płytę, której będę zapewne słuchał do, albo od połowy, w zależności od nastroju. Choć za każdym razem sprawi mi to sporo przyjemności.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz