Atonement
„Merciless Blasphemy”
Helter Skelter / Regain Rec. 2021
I cóż, że ze Szwecji? Takie pytanie wypada zadać
słuchając “Merciless Blasphemy”. Ha, ta demówka ma muzycznie tyle wspólnego z
krajem na północ od Bałtyku, co ja z weganizmem. Wędrujemy tu bowiem za naszą
zachodnią granicę w czasy poprzedzające jeszcze upadek Muru Berlińskiego.
Młodzieńcy ze Sztokholmu nagrali pięć numerów, które od pierwszych sekund
kojarzyć się mogą z wczesnym Sodom czy Destruction. Kurwa, czy faktycznie
trzeba pisać coś więcej? Szwedzi nie bawią się w techniczne onanizmy, ich
kompozycje są proste jak konstrukcja cepa. Techniką grania też nie powalają, ot
zapodają wściekłe riffowanie podbite dość płasko i schematycznie pukającą perką
i nieco schowanym basem. Do tego dodano staroszkolny pregrowlowy wokal
wypluwający często frazy seriami w stylu Ventora na jedynce Kreator. Produkcją
nikt się tu też zbyt mocno nie przejął, wszystko zostało rzucone na żywioł, bez
poprawiania błędów i niedociągnięć w nieskończoność. No i właśnie o to kurwa
chodzi! Te niecałe dwadzieścia minut składających się na „Merciless Blasphemy”
to starej daty metal który płynie prosto z serca do serca mojego i mi podobnych
starzejących się pomału sentymentalnych dziadów. Nie będę się rozpisywał i
rozdrabniał, bo te kilka słów które właśnie przeczytaliście mówią chyba
wszystko i naprowadzają rzeczone demo na właściwy cel. Szwedzka młodzież w tym
roku kilka razy solidnie mnie zaskoczyła i do grona tych niespodzianek
zdecydowanie zaliczam Atonement. Poza tym, co zaserwowali, niczego więcej mi do
szczęścia nie trzeba. Zatem kto ma, ten „Merciless Blasphemy” posłucha, reszta
nie musi. Dziękuję za uwagę.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz