Morbosidad
“Muerte de Cristo en
Gólgota”
Old Temple 2021
Erykowch wznowień ciąg dalszy. Morbosidad. W
zasadzie słowo klucz. Kto zna, ten zapewne wie już wszystko na temat. Kto się
dotychczas z tą nazwą nie spotkał, to albo przespał ostatnie ćwierć wieku albo
słucha Nightwish, czy innego gówna. Dobra, do rzeczy. „Muerte de Cristo en
Golgota” to czwarte duży album Amerykanów hailujących prymitywnemu i
bezkompromisowemu graniu spod znaku Blasphemy czy, bardziej współcześnie,
Archgoat. Płyta trwa niecałe pół godziny, lecz zagęszczenie bluźnierstwa w
najczystszej postaci i dość bezpośredniej formie zdecydowanie przewyższa tu
średnią gatunkową. Morbo napierdalają dokładnie na tą samą nutę od której
zaczęli na swoim „Morbosidad”. To nie jest zespół, który ewoluuje czy rozwija
się wprowadzając do swoich kompozycji elementy egzotyczne. Oni kochają Szatana
i klęcząc przed Nim, całując Go w dupę, odgrywają pieśni pochwalne o upadku
syna z dziewicy zrodzonego i jego śmiesznych kazaniach. Muzyka Morbosidad jest
wystawionym środkowym palcem w kierunku religii chrześcijańskiej. Zero
elokwencji, tylko rzygający po hiszpańsku wokal, prymitywnie dudniąca perka i
szalejące na pełnej prędkości bestialskie riffy, raz na jakiś czas wzbogacone
krótką solówką. „Muerte de Cristo en Golgota” to esencja black metalu, w chuj
zero finezji. Niczym się ten materiał nie różni od wcześniejszych wydawnictw. I
dla jednych będzie to największą zaletą, dla innych powodem do szyderczego
uśmiechu pod ładnie podstrzyżonym wąsem. To są dźwięki dla niezbyt wymagających
pojebańców, bo oni łykną ten materiał bez popitki. Reszta będzie prawić
pseudointelektualne dyrdymały o wtórności i braku polotu. I za to ich Szatan
osobiście w piekle wyrucha. W culo.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz