wtorek, 14 grudnia 2021

Recenzja Morbosidad “Muerte de Cristo en Gólgota”

 

Morbosidad

“Muerte de Cristo en Gólgota”

Old Temple 2021

Erykowch wznowień ciąg dalszy. Morbosidad. W zasadzie słowo klucz. Kto zna, ten zapewne wie już wszystko na temat. Kto się dotychczas z tą nazwą nie spotkał, to albo przespał ostatnie ćwierć wieku albo słucha Nightwish, czy innego gówna. Dobra, do rzeczy. „Muerte de Cristo en Golgota” to czwarte duży album Amerykanów hailujących prymitywnemu i bezkompromisowemu graniu spod znaku Blasphemy czy, bardziej współcześnie, Archgoat. Płyta trwa niecałe pół godziny, lecz zagęszczenie bluźnierstwa w najczystszej postaci i dość bezpośredniej formie zdecydowanie przewyższa tu średnią gatunkową. Morbo napierdalają dokładnie na tą samą nutę od której zaczęli na swoim „Morbosidad”. To nie jest zespół, który ewoluuje czy rozwija się wprowadzając do swoich kompozycji elementy egzotyczne. Oni kochają Szatana i klęcząc przed Nim, całując Go w dupę, odgrywają pieśni pochwalne o upadku syna z dziewicy zrodzonego i jego śmiesznych kazaniach. Muzyka Morbosidad jest wystawionym środkowym palcem w kierunku religii chrześcijańskiej. Zero elokwencji, tylko rzygający po hiszpańsku wokal, prymitywnie dudniąca perka i szalejące na pełnej prędkości bestialskie riffy, raz na jakiś czas wzbogacone krótką solówką. „Muerte de Cristo en Golgota” to esencja black metalu, w chuj zero finezji. Niczym się ten materiał nie różni od wcześniejszych wydawnictw. I dla jednych będzie to największą zaletą, dla innych powodem do szyderczego uśmiechu pod ładnie podstrzyżonym wąsem. To są dźwięki dla niezbyt wymagających pojebańców, bo oni łykną ten materiał bez popitki. Reszta będzie prawić pseudointelektualne dyrdymały o wtórności i braku polotu. I za to ich Szatan osobiście w piekle wyrucha. W culo.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz