WITHERING WORLDS
„The Long Goodbye”
Northern Silence Productions 2021
Debiutancki,
pełny album duetu Withering Worlds powstawał przez 7 lat. Jeżeli weźmiemy pod
uwagę, że znajduje się tu 7 wałków, to jak łatwo policzyć, wychodzi, że średnio
komponowano jeden utwór rocznie. Imponujące tempo nieprawdaż? Cóż, powiadają,
że artyście nie należy przeszkadzać, gdy tworzy swoje dzieło, ani zamykać go w
czasowych ramach, tyle że w przypadku tej płyty nie dostrzegam tu jakiegoś
specjalnego artyzmu, który wpływałby na tak długi czas powstawania tego
materiału. „The Long Goodbye” zawiera bowiem 47 minut dobrego, solidnego,
klimatycznego Black Metalu z symfoniczno-progresywnym zacięciem i nic ponadto. Fanom
gatunku twórczość Withering Worlds przypadnie z pewnością do gustu, ale rzeszy
nowych odbiorców zespół swą muzyką raczej do siebie nie przyciągnie. Na krążku
tym usłyszymy więcsolidnie grzmiące, zróżnicowane pod względem tempa beczki,
które jednak posiadają twarde, nieco syntetyczne, denerwujące niekiedy
brzmienie (czyżby automacik?), niezgorzej śmigający basik, bardzo dobre,
dopracowane, niekiedy poukładane warstwowo riffy i solowe partie o narracyjnym
nierzadko charakterze, oraz uzupełniające całość: agresywny, jadowity scream i czyste
linie wokalne. Wszystko to doprawiono całą masą atmosferycznych dodatków,
począwszy od akustycznych miniatur, poprzez melancholijny parapet, partie
fortepianu, skrzypiec, ksylofonu, a na orkiestrowych akcentach i eterycznych,
niewieścich śpiewach skończywszy. Są chwile, w których zespół potrafi naprawdę
siarczyście przyłożyć, ale większość tej płytki wypełnia bujające,
atmosferyczne, sentymentalne granie o epickim szlifie, które samo w sobie może
i nie jest złe, ale po prostu mnie nie rusza. Najlepszym elementem tej płyty
jest niewątpliwie (o czym wspominałem już gdzieś wyżej) praca wiosła. To rzeźbiąca
misterne ornamenty gitara, czerpiąca w kilku momentach pełnymi garściami z
progresywnych zagonów i malująca wyśmienitymi solówkami wysublimowane, refleksyjne,
kontemplacyjno-medytacyjne pasaże dźwiękowe do spółki z klawiszem w zasadzie
prowadzą tę produkcję, odpowiadając także w bardzo dużym stopniu za panujący na
niej mglisty, marzycielski, melancholijny feeling i uczciwie trzeba przyznać,
że instrumenty te robią bardzo dobrą robotę, poniekąd wyciągając tę płytkę z głębokiej,
szarej przeciętności i tylko dzięki ich grze mogłem w zasadzie przełknąć te
dźwięki bez odruchów wymiotnych. Konkludując zatem: „Długie Pożegnanie” to dla
mnie album na góra dwa, trzy odsłuchy. Propozycja
wyłącznie dla bezgranicznie i nieszczęśliwie zakochanych w atmosferycznym Black
Metalu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz