sobota, 11 grudnia 2021

Recenzja NARRENWIND „Jest Dziewięć Kluczy do Królestwa Cieni”

 

NARRENWIND

„Jest Dziewięć Kluczy do Królestwa Cieni”

Wheelwright Productions 2021

Taaaaa…, no to panowie z Narrenwind odjebali taką płytę, że o ja pierdolę! Materiał ten swą premierę miał pod koniec czerwca, a ja każdorazowo po jego odsłuchu, cały czas jestem w ciężkim szoku i trudno mi znaleźć słowa, które w pełni opisałyby to, co się tu nawyprawiało. No nic, trzeba jednak spiąć poślady i zabrać się do roboty, gdyż czasu w chuj już upłynęło od godziny zero, a ja nadal jestem w czarnej dupie. Zacznijmy może od tego, że biję brawa temu duetowi i kłaniam się w pas za to, co tu zrobili. Nie da się ukryć, że trzeba mieć wielkie cojones, a przy okazji wyjebane po całości na pewne aspekty, aby nagrać taką płytę. Płytę inną, podążającą własną ścieżką, poszukującą i w pewnym stopniu eksperymentalną zarazem, ale jakże kurwa doskonałą. Wałkuję już „Jest Dziewięć Kluczy…” bez mała pół roku, a krążek ten cały czas potrafi mnie jeszcze zaskoczyć, przeorać mi konkretnie beret i powalić na glebę. Jeżeli chodzi o aktualne, muzyczne oblicze Narrenwind, to ma ono już bardzo niewiele wspólnego z poprzednimi produkcjami zespołu. Black Metal, a w zasadzie to ogólnie pojęty Metal jest tu już jakby mglistym cieniem przeszłości, lub delikatnie zarysowanym tłem, a nawet w chwilach, gdy nieznacznie wychyli swój plugawy łeb, to jest on dosyć znacznie zdeformowany przez chore filtry o industrialnym, odhumanizowanym zabarwieniu. Album ten zbudowany jest przede wszystkim na przesyconej ciemnością, posępnej elektronice i ponurych, odjechanych potężnie, rockowych zakrętach, które wymieszano tu ze szczyptą muzyki rytualnej, psychodelicznymi odjazdami, hipnotyzującymi zapętleniami i mnóstwem mrocznych wibracji z najbardziej popierdolonych, sennych koszmarów. Każdy wałek jest tu jakby osobnym bytem, który czaruje i mami słuchacza, wciągając go w coraz głębsze odmęty świata cieni, malowanego dźwiękami przez Narrenwind, jednak wszystkie one składają się na ów pęk dziewięciu kluczy, o których wspomina tytuł tego krążka. Ta płyta naprawdę wymyka się jakimkolwiek szufladkom, zrywa z konwenansami, gatunkowymi ramami i klasycznym podejściem do czarnej materii, będąc jednocześnie w pewnym stopniu wyrywającym z marazmu powiewem świeżości przy jednoczesnym zachowaniu swych diabelskich korzeni. Tekstowo ta produkcja to dla mnie również majstersztyk. Liryki intrygują, są sugestywne i poetyckie, nie popadają w banał i przy tym pozostawiają bardzo dużo miejsca na samodzielną interpretację, a co jeszcze ważniejsze posiadają drugie, trzecie, a kto wie, czy i nie dziewiąte dno? Niewątpliwie jest to płyta, o której jeszcze długo będzie się mówiło. Myślę, że wiele zespołów chciałoby stworzyć TAKI materiał, ale nie każdy ma odwagę i umiejętności, że o wyobraźni nie wspomnę. Wyśmienita rzecz. Mam świadomość, że nie każdemu podejdzie nowe oblicze Narrenwind, ale uważam, że zmierzyć się z tą płytą powinien każdy, a tym, którzy się na to zdecydują gwarantuję, że „Jest Dziewięć Kluczy do Królestwa Cieni” okrutnie zryje im baniak.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz