Warloghe
„Three Angled Void”
Northern Heritage 2021
Nie wiem już sam, ileż to razy wspominałem w swoich
tekstach o moim podejściu do black metalu. Nie potrafię jednocześnie zliczyć,
ile razy po moim dłuższym, częściowym rozbracie z tym gatunkiem zachwycałem się
trującymi owocami zrodzonymi z prawdziwie blackmetalowego łona. I powiem wam
że, kurwa, po raz kolejny mam powody do zachwytu a moje młodzieńcze ideały
odżywają tak mocno, że patrząc na pobliski kościół odruchowo szukam w kieszeni
zapałek. O tym, że na Northern Heritage można polegać jak na Zawiszy wie
doskonale każdy, kto śledzi profil tego labelu. Po doskonałym, wydanym całkiem
niedawno albumie Helwetti przyszedł czas na trzeci długograj Warloghe. Jaka to
jest kosa! Powiem obrazowo. Kiedyś moja babcia robiła w dzbanuszku tak zwaną
esencję herbacianą, którą następnie rozlewała do szklanek robiąc gościom
herbatę. Sama esencja była na tyle silna, że nie sposób było jej przełknąć.
Była obrzydliwie gorzka, bardzo gęsta i intensywna w smaku. Warloghe jest
właśnie takim muzycznym ekstraktem ze wszystkiego, co w black metalu najlepsze,
tego co na początku lat dziewięćdziesiątych stanowiło o sile gatunku. I tak
samo jak wspomniana babcina esencja dla wielu będzie to materiał nie do
przełknięcia. „Three Angled Void” jest bowiem zaprzeczeniem nowomodnym trendom.
Ten krążek jest na wskroś oldschoolowy, rozpoczynając od maksymalnie surowego,
organicznego brzmienia, pełnego niedociągnięć i całkowicie zachwaszczonego,
poprzez pełne pierwotnej agresji i nienawiści do światła kompozycji, z których
aż bije lodowaty, fiński sznyt, a na niesamowicie intensywnych, szorstkich jak
papier ścierny wokalizach kończąc. Warloghe kultywują staroszkolnym tradycjom
sięgającym czasów, w których Darkthrone zszokował wszystkich prostotą i
minimalizmem „A Blaze In the Northern Sky” a Grishnackh wywrzeszczał na
debiucie Burzum chyba najbardziej bezkompromisowe względem ludzkiego gardła
wokale. Kto zna poprzednie materiały autorstwa Tyrannusa, ten doskonale zdaje
sobie sprawę, że można od tego człowieka oczekiwać muzyki zakorzenionej właśnie
w wymienionych przed chwilą klasykach. Utwory które słyszymy na „Three Angled
Void” w większości pochodzą sprzed dwudziestu lat, lecz zarejestrowane zostały
dopiero w pierwszej połowie obecnego roku. Natomiast wieńczący całość
„Singularities Descend” dokończony został dosłownie w ostatniej chwili i jest
to kompozycja najbardziej melodyjna, w pewnym momencie kojarząca się niemal
dosłownie z naszą rodzimą Mgłą. Warto było czekać na ten materiał i powiem, że
jeśli gdzieś tam, w fińskiej ziemi leżą jeszcze zakopane klejnoty pokroju
Helwetti czy właśnie „Three Angled Void”, to mam nadzieję, że Mikko je czym
prędzej odkopie. Właśnie w takim black metalu zakochałem się trzydzieści lat
temu i taki black metal szanuję najbardziej. Kto nie ma tej płyty na półce ten
jest pozer jebany i nie ma prawa mienić się fanem black metalu. Absolutny
ścisły top tego roku!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz