czwartek, 30 grudnia 2021

Recenzja ANATOMIA „Corporeal Torment”

 

ANATOMIA

Corporeal Torment”

Me Saco un Ojo Records / Dark Descent Records 2021

Japońska Anatomia zawsze wręcz idealnie trafiała w mój muzyczny punkt „G”, a każde kolejne ich wydawnictwo po prostu rozpierdalało mnie na atomy, jednak tego, co usłyszałem na najnowszej, wydanej w tym roku, czwartej w kolejności, pełnej płycie zespołu, to się kurwa mimo wszystko nie spodziewałem! Ja pierdolę, co tu się wyprawia! Wręcz brakuje słów, aby to opisać! Ten album zbeształ mnie okrutnie, rozerwał na strzępy, a następnie przespacerował się ciężkim krokiem po mych zwłokach, wgniatając w podłoże. Nie ma chyba na scenie Metalu Śmierci drugiego takiego zespołu, jak Anatomia, jeżeli chodzi o konsekwencję, dyscyplinę, ale zarazem i kreatywność. Ten samurajski duet, to po prostu mistrzowie w swoim fachu, a „Corporeal Torment” dobitnie to potwierdza. Masywny, w chuj gęsty, smolisty, potwornie ciężki, zaprawiony gruzem Death/Doom Metal, jaki tu napotkamy, przetacza się po słuchaczu z niespotykanym okrucieństwem, a jego siła niszcząca jest wręcz niesamowita. Stosunkowo proste od strony technicznego warsztatu, ale jakże potężne, tłuste, monolityczne wręcz bębny gniotą barbarzyńsko, miażdżąc z każdym swym kolejnym uderzeniem, gruby, przytłaczający, zwalisty bas powoli wyrywa trzewia, starając się przy tym, aby proces ten dostarczał ofierze maksymalnie dużo bólu, zawiesiste, mroczne, tubalne, balansujące nierzadko na granicy kakofonii, spastyczne riffy o konsystencji wrzącego ołowiu poniewierają okrutnie i serwują słuchaczowi niemal fizyczne cierpienie, ale zarazem hipnotyzują, wciągając w swe muliste, śmierdzące rozkładem, przepastne odmęty, w których można się zatracić, a z niskich, chorych, gardłowych growli co rusz wylewają się wiadra całe zgnilizny, kleistej, śmierdzącej, zabarwionej krwią tętniczą, ropnej brei i plugastwa wszelakiego. „Cielesna Udręka” to doprawdy druzgocący, niepokojący i przerażający album, który rozpościera przed słuchaczem sugestywne, koszmarne, wynaturzone, obrzydliwe, makabryczne, upiorne, klaustrofobiczne pejzaże dźwiękowe, mogące u co bardziej wrażliwych jednostek spowodować rozprostowanie się zwojów na mózgu, niekontrolowane rozluźnienie zwieraczy i mimowolny ślinotok. Obsesyjną potęgę i bestialską moc tego albumu, jak również jego niesamowitą, przepełnioną zepsuciem, dewiacyjną aurę uwypukla brzmienie tego krążka. Dźwięk, z jakim tu obcujemy, jest w chuj brutalny, bezlitosny, miazmatyczny, morderczo przytłaczający, grząski, wręcz bitumiczny, myślę zresztą, że to, co dzieje się tu w sferze brzmieniowej najlepiej określa tytuł jednego z zawartych tu wałków, a mianowicie „Slime of Putrescence”. No i to chyba tyle, bo cóż tu więcej napisać o płycie, której każda dosłownie cząstka, a w przełożeniu na czas, sekunda po prostu kurwa zabija? Okrutna, miażdżąca produkcja. Zakup obowiązkowy.



Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz