„The Tritonus Bell”
Season
of Mist 2021
Myślę,
że fińskiego Hooded Menace jakoś specjalnie przedstawiać nie muszę. Panowie bez
mała 14 lat uprawiają już bowiem swe klasyczne w konstrukcji Doom/Death
Metalowe poletko, kilku wydawnictw już się dorobili, swą markę na scenie
zbudowali i pewną liczbę maniakalnych fanów swej twórczości na przestrzeni tych
lat zdobyli. Pod koniec sierpnia tego roku zespół wydał swój szósty album
długogrający zatytułowany „The Tritonus Bell”, czym niewątpliwie wprawił swych
zwolenników w ekstatyczne stany zadowolenia. Nie powiem, bardzo przyjemnie
słucha się tego materiału, i choć nie jest to absolutnie płyta w swym gatunku
wybitna, to już bardzo dobrą można ją nazwać w sposób zdecydowany i
niezaprzeczalny. Jeżeli chodzi o muzykę, jaka znajduje się na tej produkcji, to
zbudowano ją na tradycyjnym kręgosłupie, a więc usłyszymy tu masywne, ciężkie,
gniotące konkretnie, subtelnie zmieniające tempa beczki, soczyste, miażdżące
linie basu, zwarte, gęste, tłuste riffy o sporym stopniu melodyjności,
wyśmienite, smaczne, dopracowane partie solowe mocno osadzone w metalowej
klasyce i ponure, gardłowe growle o znacznym poziomie zaflegmienia
przyozdobione okazjonalnie czystymi, niskimi, mocnymi wokalizami i kapką
nawiedzonego śpiewu w niewieścim wykonaniu. Płyną te zgrabne dźwięki fachowo i
harmonijnie, a przy tym tworzą bardzo dobry, mglisty, tajemniczy klimat rodem z
horroru. Doświadczeni i kreatywni to muzycy, którzy z niejednego, metalowego
pieca zapleśniały chleb spożywali, popijając różnorakim alkoholem, więc na
płycie tej w doskonały sposób połączyli kanoniczne wręcz struktury
charakterystyczne dla twórczości Black Sabbath, Candlemass, czy Solitde Aeturnus
ze zdecydowanie cięższą i brutalniejszą frakcją pokroju wczesnego Paradise
Lost, Coffins, Saturnus, Runemagick, czy Swallow the Sun. Wprawne ucho wyłapie
tu także delikatne echa Old School Death Metalu kierujące nasze myśli w stronę
Benediction, Asphyx, czy Bolt Thrower oraz zaczerpnięte z Heavy Metalowych
zagonów patenty mogące niekiedy kojarzyć się poniekąd z twórczością Mercyful Fate/King
Diamond. Melodyjne harmonie wioseł doskonale bowiem asymilują się ze
wgniatającymi w glebę, opasłymi fragmentami albumu podlanymi pełzającymi
rytmami i złowieszczym tonem basu. Wszystko jednak jest spójne i zwarte, nie
czuć żadnego rozwarstwienia poszczególnych wałków, a całość przetacza się po
słuchaczu z gracją walca parowego. Nad produkcją tej płyty czuwał sam Andy
La Rocque, więc o brzmienie możemy być spokojni. Sound tego krążka jest gruby,
potężny i mięsisty, ale zarazem sporo w tej zalatującej trupem zawiesinie
przestrzeni, więc każdy instrument słychać wyraźnie, a płytka ta jako całość
poniewiera konkretnie. „Dzwon Trytona” stworzono z elementów, które wszyscy
znamy już doskonale, ale nie ma wątpliwości, że Hooded Menace znają się na
swoim fachu. Dlatego też szósty długograj zespołu, to bardzo dobry krążek,
który ma szanse spodobać się nie tylko fanom Doom/Death Metalu starej szkoły
gatunku.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz