poniedziałek, 13 grudnia 2021

Recenzja HOODED MENACE „The Tritonus Bell”

 

HOODED MENACE

„The Tritonus Bell”

Season of Mist 2021

Myślę, że fińskiego Hooded Menace jakoś specjalnie przedstawiać nie muszę. Panowie bez mała 14 lat uprawiają już bowiem swe klasyczne w konstrukcji Doom/Death Metalowe poletko, kilku wydawnictw już się dorobili, swą markę na scenie zbudowali i pewną liczbę maniakalnych fanów swej twórczości na przestrzeni tych lat zdobyli. Pod koniec sierpnia tego roku zespół wydał swój szósty album długogrający zatytułowany „The Tritonus Bell”, czym niewątpliwie wprawił swych zwolenników w ekstatyczne stany zadowolenia. Nie powiem, bardzo przyjemnie słucha się tego materiału, i choć nie jest to absolutnie płyta w swym gatunku wybitna, to już bardzo dobrą można ją nazwać w sposób zdecydowany i niezaprzeczalny. Jeżeli chodzi o muzykę, jaka znajduje się na tej produkcji, to zbudowano ją na tradycyjnym kręgosłupie, a więc usłyszymy tu masywne, ciężkie, gniotące konkretnie, subtelnie zmieniające tempa beczki, soczyste, miażdżące linie basu, zwarte, gęste, tłuste riffy o sporym stopniu melodyjności, wyśmienite, smaczne, dopracowane partie solowe mocno osadzone w metalowej klasyce i ponure, gardłowe growle o znacznym poziomie zaflegmienia przyozdobione okazjonalnie czystymi, niskimi, mocnymi wokalizami i kapką nawiedzonego śpiewu w niewieścim wykonaniu. Płyną te zgrabne dźwięki fachowo i harmonijnie, a przy tym tworzą bardzo dobry, mglisty, tajemniczy klimat rodem z horroru. Doświadczeni i kreatywni to muzycy, którzy z niejednego, metalowego pieca zapleśniały chleb spożywali, popijając różnorakim alkoholem, więc na płycie tej w doskonały sposób połączyli kanoniczne wręcz struktury charakterystyczne dla twórczości Black Sabbath, Candlemass, czy Solitde Aeturnus ze zdecydowanie cięższą i brutalniejszą frakcją pokroju wczesnego Paradise Lost, Coffins, Saturnus, Runemagick, czy Swallow the Sun. Wprawne ucho wyłapie tu także delikatne echa Old School Death Metalu kierujące nasze myśli w stronę Benediction, Asphyx, czy Bolt Thrower oraz zaczerpnięte z Heavy Metalowych zagonów patenty mogące niekiedy kojarzyć się poniekąd z twórczością Mercyful Fate/King Diamond. Melodyjne harmonie wioseł doskonale bowiem asymilują się ze wgniatającymi w glebę, opasłymi fragmentami albumu podlanymi pełzającymi rytmami i złowieszczym tonem basu. Wszystko jednak jest spójne i zwarte, nie czuć żadnego rozwarstwienia poszczególnych wałków, a całość przetacza się po słuchaczu z gracją walca parowego. Nad produkcją tej płyty czuwał sam Andy La Rocque, więc o brzmienie możemy być spokojni. Sound tego krążka jest gruby, potężny i mięsisty, ale zarazem sporo w tej zalatującej trupem zawiesinie przestrzeni, więc każdy instrument słychać wyraźnie, a płytka ta jako całość poniewiera konkretnie. „Dzwon Trytona” stworzono z elementów, które wszyscy znamy już doskonale, ale nie ma wątpliwości, że Hooded Menace znają się na swoim fachu. Dlatego też szósty długograj zespołu, to bardzo dobry krążek, który ma szanse spodobać się nie tylko fanom Doom/Death Metalu starej szkoły gatunku.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz