wtorek, 28 grudnia 2021

Recenzja Holy Death “Forever Burning Ashes”

 

Holy Death

Forever Burning Ashes”

Old Temple 2021


I kolejna reedycja z Old Temple. Tym razem w postaci drugiego albumu Holy Death, oryginalnie wydanego dwadzieścia lat temu nakładem Luciforus Art Productions. Można zatem powiedzieć, że materiał ten został nagrany w okresie, gdy black metal miał już największy rozkwit za sobą a zespoły pomału zaczynały szukać inspiracji w bardzo odległych nurtach muzycznych, co nie do końca mnie, mówiąc delikatnie, przekonywało. Także “Forever Burning Ashes” w owym czasie niezbyt mi podszedł, choć akurat nie dlatego, że pojawiły się na nim niepotrzebne eksperymenty. Zatem chętnie skonfrontowałem się z nim by sprawdzić, czy cos się może pod tym względem po latach zmieniło. I stwierdzam co następuje – mimo upływy dwóch dekad materiał ten nadal się broni i nie trąci myszka. “Forever Burning Ashes” to trzydzieści trzy minuty rasowego, lekko podkolorowanego klawiszami i ozdobionego samplami black metalu na niezłym poziomie. Holy Death niezmiennie inspirację czerpali głównie ze sceny skandynawskiej oraz protoplastów gatunku. Nie ma tu galopów na złamanie karku, utwory utrzymane są w średnim tempie i dość nastrojowym klimacie. Brzmieniowo te nagrania także spełniają wszelkie obowiązujące standardy i w zasadzie nie ma na co narzekać. A jednak… Nadal wydaje mi się, że to najsłabszy album zespołu. Przede wszystkim za dużo na nim wspomnianych wcześniej wstawek, które trochę zakłócają płynność tego materiału. Ponadto chwilami po prostu wieje tu nudą a największe ożywienie wywołuje cover w postaci “Killed by Death” Motorhead. Uważam “Forever Burning Ashes” za krążek nie do końca spójny, trochę zalatujący zbiorem odpadów z innych sesji. Z drugiej strony nie powiedziałbym, że to kiepska płyta, tylko trochę bez wyrazu. Na półce postawię ją zatem wyłącznie kolekcjonersko, jako uzupełnienie dokumentacji polskiego black metalu.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz