Ghostlord
„Abyssic Death Masters”
Black Death Prod. 2020
Jeśli na okładce demówki widnieje jakieś sto
czaszek, to jak myślicie, czego można się spodziewać po jej zawartości
muzycznej? Dodatkową podpowiedzią jest kolorystyka tego obrazka, bo zgniła
zieleń nasuwa skojarzenia oczywiste. Zatem w wyniku prostej dedukcji można
założyć, że dźwięki autorstwa Ghostlord, analogicznie do oprawy graficznej,
zbyt orientalne nie będą. Tak też w rzeczy samej jest. „Abyssic Death Masters”
to cztery kawałki totalnie zamulonego, przeciekającego niczym szlam przez palce
śmierć metalu na spowolnionych obrotach. Można równocześnie dokleić mu
przedrostek doom, co absolutnie nie będzie mijało się z prawdą. Włoski duet za
cel nadrzędny stawia sobie zdeptanie, z precyzją podbitego buta, wszelkiego
wijącego się i tęskniącego za życiem ludzkiego robactwa. Czynią to w
najbardziej oczywisty z dostępnych sposobów, z wyrachowaniem dociskając
podsycanymi przez klawiszowe tła akordami ofiarę do gleby i wyciskając ostatni
oddech. Melodii w muzyce Ghostlord zbyt wiele nie ma, a na pewno nie takiej,
którą chce się nucić po wyjątkowo owocnej randce. Jest ona dość toporna i
cholernie przybrudzona. Wali tu katakumbami zarówno pod względem struktury
samych utworów jak i przede wszystkim produkcji. Przesterowany, cofnięty do
drugiej linii wokal wycharkuje najczęściej niezrozumiałe frazy, stanowiąc
bardziej dodatkowy instrument niż źródło dających do myślenia poematów. Ten
materiał to trzydzieści cztery minuty prawdziwej, cuchnącej zgnilizny.
Ghostlord zdecydowanie mają w sobie potencjał i myślę, że ich debiutanckie
nagrania to jedynie pierwszy krok w drodze, na której będą rozsiewać robactwo i
plugastwo wszelakie. „Abyssic Death Masters” to ohydne, brudne i zaflegmione
demo. Bleh!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz