piątek, 10 grudnia 2021

Recenzja Ghostlord „Abyssic Death Masters”

 

Ghostlord

„Abyssic Death Masters”

Black Death Prod. 2020

Jeśli na okładce demówki widnieje jakieś sto czaszek, to jak myślicie, czego można się spodziewać po jej zawartości muzycznej? Dodatkową podpowiedzią jest kolorystyka tego obrazka, bo zgniła zieleń nasuwa skojarzenia oczywiste. Zatem w wyniku prostej dedukcji można założyć, że dźwięki autorstwa Ghostlord, analogicznie do oprawy graficznej, zbyt orientalne nie będą. Tak też w rzeczy samej jest. „Abyssic Death Masters” to cztery kawałki totalnie zamulonego, przeciekającego niczym szlam przez palce śmierć metalu na spowolnionych obrotach. Można równocześnie dokleić mu przedrostek doom, co absolutnie nie będzie mijało się z prawdą. Włoski duet za cel nadrzędny stawia sobie zdeptanie, z precyzją podbitego buta, wszelkiego wijącego się i tęskniącego za życiem ludzkiego robactwa. Czynią to w najbardziej oczywisty z dostępnych sposobów, z wyrachowaniem dociskając podsycanymi przez klawiszowe tła akordami ofiarę do gleby i wyciskając ostatni oddech. Melodii w muzyce Ghostlord zbyt wiele nie ma, a na pewno nie takiej, którą chce się nucić po wyjątkowo owocnej randce. Jest ona dość toporna i cholernie przybrudzona. Wali tu katakumbami zarówno pod względem struktury samych utworów jak i przede wszystkim produkcji. Przesterowany, cofnięty do drugiej linii wokal wycharkuje najczęściej niezrozumiałe frazy, stanowiąc bardziej dodatkowy instrument niż źródło dających do myślenia poematów. Ten materiał to trzydzieści cztery minuty prawdziwej, cuchnącej zgnilizny. Ghostlord zdecydowanie mają w sobie potencjał i myślę, że ich debiutanckie nagrania to jedynie pierwszy krok w drodze, na której będą rozsiewać robactwo i plugastwo wszelakie. „Abyssic Death Masters” to ohydne, brudne i zaflegmione demo. Bleh!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz