„Contempt for a Failed Dimension”
Redefining
Darkness Records 2023
Choć
Faithxtracor osiągnął w tym roku pełnoletniość (powstali bowiem w roku 2005,
czyli jak łatwo policzyć, stuknęło im już 18 lat na scenie), odnoszę wrażenie,
że jest on znany, zwłaszcza w naszym kurwidołku, jedynie garstce najbardziej
oddanych Metalowi Śmierci koneserów. Najwyższa więc już kurwa pora zmienić ten
stan rzeczy, tym bardziej że na początku tego roku, dzięki Redefining Darkness
ukazał się czwarty, duży album zespołu „Contempt for a Failed Demension”. Album
wyśmienity, dodajmy, który zaiste rozłożył mnie na łopatki. W pewnym nazwijmy
to, klinicznym sensie, krążek ten zawiera dokładnie to, czego oczekiwałem,
czyli niemal półgodzinną porcję klasycznego, soczystego Death Metalu starej
szkoły gatunku. Bardzo konkretnie potrząsnął mną ten krążek. Nie ma tu
pierdolenia w bambus, niepotrzebnych rozmiękczaczy, czy
przeintelektualizowanego pitolenia. Każdy, zawarty tu wałek to konkret,
zbudowany z miażdżących beczek, rozrywających linii basu, gęstych, mięsistych,
plugawych riffów, wyśmienitych partii solowych i bluźnierczych, gardłowych
growli. No nie ma chuja na Mariolkę. Każdy, dosłownie każdy wałek gniecie tu
tak, że klękajcie narody. Posłuchajcie tylko tych zajebistych, szaleńczych
zmian tempa i akcentów melodycznych w „Vomiting Proclamation”, powalających,
ołowianych, ciężkich wioseł o niebotycznej mocy w „Revenge Void Asphyxia”, czy
też przyprawiającego o zawrót głowy „Relative First Occurrence”. Niesamowitą
siłą tej płytki jest, przy całej jej brutalności i intensywności to, że te
dźwięki są niesamowicie nośne i mają, jak ja to nazywam, bardzo duży
współczynnik słuchalności. Jednym słowem, mimo że wpierdol spuszczają okrutny,
to raz za razem chce się ich słuchać. Poza tym przy każdym, kolejnym
przesłuchaniu odkrywamy nowe, sprytne rozwiązania gitarowe, harmoniczne akcenty,
pozornie nieistotne rozwiązania melodyczne, czy kreatywność sekcji rytmicznej.
Nic nie pozostawiono na tej płycie przypadkowi, wszystko ma swoje ściśle
przypisane miejsce, żadnego elementu nie można usunąć, czy zamienić, a całość
jest zwartym, ścisłym, w chuj niszczącym monolitem. Unoszą się nad tym albumem
wibracje znane z twórczości Immolation, Morbid Angel, Deicide, Death, czy
Massacre i nie wiem, czy mnie nie poniosło, ale wyczuwam tu również ducha
nieśmiertelnej jedynki fińskiego Demigod. No i jeszcze na zakończenie dostajemy
cover Sepulura „Empire of the Damned” z „Morbid Visions”. Ja pierdolę! I Rest
My Case, w pizdę palec.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz