niedziela, 28 maja 2023

Recenzja Ildfar „Nattemorkets Kall”

 

Ildfar

„Nattemorkets Kall”

Wolfspell Rec. 2023

Jak to niektóre albumy wyzwalają w ludziach różnego rodzaju „złote myśli”, albo innego rodzaju życiowe przemyślenia… Właśnie uświadomiłem sobie, jak bardzo świat poszedł przez ostatnie trzydzieści lat do przodu. Tak, wiem, pod każdym względem, poza średnią intelektu populacji naszego globu, ale w tym przypadku mam na myśli coś innego. Kiedy byłem gnojkiem, to dziewięćdziesiąt (powiedzmy) pięć procent solowych projektów black metalowych można było bez słuchania topić w kiblu. Mało kto potrafił odegrać wszystkie instrumenty i do tego jeszcze konkretnie zaskrzeczeć. Natomiast dziś co chwilę kolejne indywidualności mocno mnie zaskakują. Nie będę się nawet starał ich tu wymieniać, bo chcę napisać krótki tekst, a nie książkę telefoniczną, więc po przydługawym wstępie przejdę może do konkretów. Ildfar to dzieło jednego człowieka, a „Nattemorkets Kall” to drugi duży album rzeczonego tworu. Znajdziemy na nim w zasadzie ogólny przegląd rodzimego twórcy czarnego metalu z początku lat dziewięćdziesiątych. Czym ta muzyka mnie urzekła, to swoją różnorodnością, mimo iż teoretycznie zamkniętą w sztywne ramy gatunku. Poza prostymi, niemal punkowymi fragmentami, dla przykładu w „Helvetes Porter”, mnóstwo tu drapieżnych melodii, wciągających i wgryzających się w głowę, jak i bardzo klimatycznych momentów, będących pewnego rodzaju oazą pośród mroźnych, skutych lodem fiordów. Favn bardzo umiejętnie przeplata ze sobą wściekłe blizzardy z kojącymi umysł, pięknymi krajobrazami ziem północnych, sprawiając, że jego kompozycje są zarazem bezwzględnie zimne co i piękne. Niebanalną rolę odgrywają na tej płycie umiejętnie dawkowane klawisze z gatunku dungeon synth, mogące chwilami zapalać światełko pod tytułem „Filosofem”. To właśnie dzięki temu dodatkowi muzyka Norwega zyskuje dodatkowej głębi. Podobnie zróżnicowane, aczkolwiek nie przesadnie, są wokale. Poza szorstkim krzykiem nie brak tu wstawek deklamowanych, wzbogacających sposób werbalnych ekspresji. Przede wszystkim jednak album ten wręcz bucha mroźnym, norweskim klimatem i brzmi, jak za starych dobrych czasów. Może włączył mi się sentyment, jednak nikt nie zarzuci, że dziesięć kompozycji tworzących „Zew Nocy” to taśmowo produkowana przeciętność. W tej muzyce czuć szczerość i czuć starego ducha black metalu. Takich płyt nigdy za dużo.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz