„Wilderness
Retreat”
Sun
& Moon Records 2023
Koldvoid
to enigmatyczny mocno projekt, który powstał w samym sercu Transylvanii (a
przynajmniej tak donoszą materiały prasowe). Konia z rzędem temu, kto znajdzie
info o osobie, która za niego odpowiada. Ja po ponad godzinie sobie odpuściłem,
znalazłszy jedynie wiadomość, że to podobno jeden człowiek. Nie jest to jednak
jakoś specjalnie istotne, czy gra tu jedna persona, czy dziesięć, gdyż dla mnie
w ostatecznym rozrachunku najważniejsza jest muza, a ta, którą znalazłem na
wydanym w tym roku w barwach Sun & Moon Records, drugim długograju tej
grupy jest wyborna. Choć notatki promocyjne donoszą, że zespół porusza po
meandrach Dark Ambient/Dungeon Synth, to jest to wg mnie zbyt ogólnikowe i
zarazem mocno uproszczone (żeby nie powiedzieć, że krzywdzące) określenie
dźwięków tworzonych przez Koldvoid. Owszem, sporo tu nawiązań do najlepszych
produkcji In Slaughter Natives, Brighter Death Now i w ogóle do płyt wydawanych
ongiś przez kultową, szwedzką Cold Meat Industry. Napotkamy tu zatem całą masę
mrocznych kolaży dźwiękowych,
przelewających się jakby poza czasem, gęstych niczym mazut, wrzących, dystopijnych
tekstur, czy też przeciąganych, pulsujących labiryntów depresyjnych linii
melodycznych. Ów klasyczny w swej formie i wydźwięku kręgosłup tego materiału przytłacza,
nierzadko przeraża, a wibracje, jakie ze
sobą niesie są delikatnie rzecz biorąc, mało optymistyczne. Te złowrogie
fundamenty wzbogacono na tej produkcji echami inspiracji wizjonerów i zarazem
pionierów brzmień elektronicznych (Tangerine Dream, Kraftwerk, Vangelis), oraz
dodano szczyptę filmowych faktur brzmieniowych kojarzących się z kompozycjami
Angelo Badalamentiego, Johna Williamsa, czy też Zbigniewa Preisnera, a do tego
pobrzmiewają tu jeszcze współczesne akcenty industrialne, które dodają tej
produkcji mocno przytłaczającego, ale zarazem eklektycznego charakteru. Ze swą
złowieszczą atmosfera i eksperymentalnym charakterem muzyka Koldvoid jest wręcz
stworzona do samotnego jej eksplorowania w pełnej ciemności. Tylko uprzedzam,
te nuty są niczym przeciąganie lodowatą brzytwą po powierzchni skóry. Niby
sprawia to przyjemność, ale zarazem potrafi ranić głęboko. Wiecie już, gdyż
kilka razy to podkreślałem, że ja bardzo lubię takie odjazdy. Jak dla mnie jest
to więc płytka wyśmienita. Każdego natomiast, kogo zainteresowały choć trochę
moje słowa, zapraszam na „Rekolekcje w Dziczy”.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz