sobota, 27 maja 2023

Recenzja Nocturnal Breed „Carry The Beast”

 

Nocturnal Breed

„Carry The Beast”

Dark Essence Records 2023

No i nadszedł czas, aby po raz siódmy zaatakowali chłopcy z Nocturnal Breed. Można ich kochać lub nienawidzić, ale ich wkład w propagowanie brudnego metalu jest niezaprzeczalny, bo to już 27 lat są na scenie i nie dają o sobie zapomnieć. Najnowszy album Norwegów chyba nasyci apetyt fanów, gdyż zawiera dwanaście numerów, które wspólnie dają godzinę i jedenaście minut muzyki. Tym razem ci mieszkańcy Oslo skręcają dość intensywnie w stronę heavy metalu. Co prawda czarny thrash w ich utworach wiedzie prym, jednakże elementy znane z twórczości klasyków jak i klimat dla tych właściwy są bardzo wyraźne. Poza znanym już z twórczości Nocturnal Breed trzonem, bonusowo dostajemy heavy metalowe solówki, szereg zagrywek kojarzących się z Motörhead czy Mercyful Fate i co za tym idzie specyficzny feeling z tamtych lat. Podobnie jest z wokalami, które miejscami zawodzą, przypominając tuzów NWOBHM. Pomimo to ten romans z tradycyjnym graniem nie wpłynął negatywnie na kompozycje tych zatraceńców. Nadal jest syfiaście, agresywnie, bezkompromisowo i wręcz obraźliwie. Cały czas prą oni do przodu nie zostawiając żadnych jeńców. Brzmienie jest surowe. Okrutne akordy tną jak żyletki, a bębny walą nieubłaganie po głowie. Jednak odnoszę wrażenie, że teraz jest jakby mniej chwytliwie. Poszczególne kompozycje są mniej przystępne w stosunku do wcześniejszych nagrań. Wkradł się pierwiastek lekkiego kombinowania. Utwory zdają się być bardziej zawiłe, co powoduje, że ich słuchanie jest nieco męczące lub jak kto woli bardziej wymagające. Złożoność kawałków jest wyczuwalna i przekłada się na ich długość, gdyż niektóre mają blisko po osiem minut. Muzycy dodatkowo na „Carry The Beast” poza pięciominutowym intrem umieścili kilka parę równie długich interludiów rodem z horrorów, urozmaicając w ten sposób tą trochę przydługą produkcję. Było nie było to cały czas ta sama zwariowana kapela, która nie oglądając się na żadne trendy robi swoje i to w jak najlepszym stylu. Zastanawia mnie tylko dziewiąty wałek „I Ain’t Marching Anymore”. Czy ma on jakiś związek z niejakim Phil’em Ochs? Znając usposobienie tych wariatów, kto wie.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz