Torture Rack
„Primeval Onslaught”
20 Buck Spin (2023)
Dotychczasową twórczość Torture Rack mógłbym określić mianem solidnej. Grupa gdzieś tam zaistniała w deathmetalowych podziemiu, ale trudno mi było znaleźć w ich graniu jakiś wyróżnik, coś co stawiałoby ich przed szereg. Po prostu zwykły, dobrze zagrany death metal – ani więcej ani mniej. Po „Primeval Onslaught”, trzecim krążku ekipy z Oregonu zapewne oczekiwałbym utrzymania tendencji, ale los chciał i ten album usłyszałem, a potem słuchałem i słuchałem i uwolnić się od niego wciąż nie mogę. Nie że czterech panów z Torture Rack zmieniło trajektorie i styl, bo nadal jest to death metal, ale słuchając najnowszych wypocin mam wrażenie, że słucham takiego death metalu z krwi i kości, żadnej wydmuszki. 10 kawałków i nieco ponad 26 minut czystego, nieskażonego modą i trendami death metalu, który kipi witalnością. To jest dokładnie takie granie jakie uskuteczniano przed ponad 30 laty. Soczyste brzmienie garów, mięsiste, wyraziste riffy, wspaniały growling, zwięzłość i zero mamienia słuchacza jakimiś naleciałościami czy innym pierdami. Pierwszym i prominentnym skojarzeniem są tutaj wczesne dokonania Cannibal Corpse – zwłaszcza te z okresu z Barnesem. Cała masa rzeźbionych tu riffów mogłaby trafić na „The Bleeding” czy nawet na „Butchered At Birth”. Rasowy growling w stylu ś.p. Jeffa Reimera (Morpheus Descends) okazjonalnie podbarwiany carcassowymi wymiocinami sprawia, że nad wisielczą, niepokojącą aurą płyty unosi się zjełczała stęchlizna padliny. Muzycy Torture Rack nie muszę wykręcać zawrotnego tempa, żeby być skuteczni w swoim graniu. Masywne, tłuste brzmienie będące mały zwrotem z amerykańskiego na wskroś death metal w nieco fińskie rewiry dopełnia deathmetalowego spełnienia. Oszczędne, chaotyczne sola w stylu braci Hoffman są tutaj skromnym, acz miłym dodatkiem. Luźna refleksja mi się nasunęła, że debiut Undeath poniekąd operował w podobnych rejestrach, oferował podobny ciężar i mięsistość, ale przy Torture Rack granie ekipy z Rochester wydawało się być pozbawione serca, zaplanowane jak każdy centymetr kwadratowy powierzchni Holandii, gdzie każda kępka trawy ma swoje miejsce i jest mierzona od linijki. Tutaj mamy do czynienia z czystą radością grania, jakieś zdecydowanie za mało na rynku. „Primeval Onslaught” choć kompletnie nieoryginalny w swoim stylu jest zagrany po prostu niesamowicie. Gdyby ten krążek ukazał się przed ponad 30 laty na pewno byłby klasykiem. Kocham i szalenie doceniam takie wydawnictwa, bo pojawiają się zdecydowanie za rzadko. Przynoszą granie dobrze znane, niczym nie zainfekowane, a zarazem niosą świeżość, pasję i ogień. I do takich płyt chętnie, by nie powiedzieć najchętniej się wraca. Podejrzewam, że żadnej deathmetalowej płyty w tym roku nie przewałkowałem tyle razy co tą. Czysta radość, kurewsko polecam.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz