Extermination Order
“The Siege of Ascalon”
War Anthem 2023
Jeśli bystrym okiem skauta rzucicie sobie szybciutko
na logo zespołu Extermination Order, to z czym się wam ono kojarzy? No jasssne. Właśnie z tego też powodu postanowiłem dać chłopakom szansę, bo wiadomo, że
Bolt Thrower to dla mnie ścisły top w rankingu wszechświata i okolic. „The
Siege of Ascalon” to dwadzieścia pięć minut muzyki, pięć kawałków death metalu.
No i bardzo bym chciał napisać że death metalu ukutego z nierdzewnej brytyjskiej
stali, jednak coś mi tu nie gra. Owszem, echa Miotacza Gromów słychać już od
wejścia na salę z utworem tytułowym. Pojawia się melodia, którą lubię, bo już
słyszałem, nóżka zaczyna tupać a wokalista częstuje mnie głębokim growlem.
Brzmi to również całkiem solidnie, czysto i mocarnie, nie ma się do czego
przeczepić. Jednak między tryby tej, mającej z założenia działać bezawaryjnie
maszyny, wkradają się ziarenka piasku i coś zaczyna zgrzytać. Tym czymś są
wyraźnie słyszalne naleciałości szwedzkiego Amon Amarth. Ja wiem, że dla laika
oba te zespoły można ustawić obok siebie na półce, bo i jest podobna rytmika, i
ten groove… Jednak dla mnie to trochę tak, jakby starego misia kusić sztucznym
miodem. Bo albo gnieciemy bez litości, dyktując jednocześnie marszowe tempo,
albo bawimy się w nieco posmarowane wspomnianym przed chwilą produktem
melodyjki. Bo to nie jest, kurwa, to samo. A obu wspomnianych składników mamy
tu niestety mniej więcej pół na pół, co czyni
dla mnie EP-kę tego międzynarodowego ansamblu nie do końca strawną.
Dodatkowym jej plusem ujemnym, jak to mawiał klasyk, jest to, że panowie tak
naprawdę nie starają się nawet dorzucić do swoich kompozycji czegokolwiek, co
byłoby wkładem własnym. Tutaj w zasadzie każdy riff kojarzy się z którymś ze
wspomnianych zespołów, a gdybym miał za dużo wolnego czasu, to bym poszukał i
dokładnie wskazał palcem, skąd wyciągnięto poszczególne klocki. Nie, no nie tak
to ma cykać. Ja się cieszę, że panowie lubią Bolt Thrower, to że lubią Szwedów,
to już ich broszka. Ale ich hybryda obu, jak już wspomniałem, jest chyba
bardziej karykaturą niż materiałem wartym większej uwagi. Jednocześnie
stwierdzam, że na żywo, po kilku mocnych pewnie dobrze bym się przy tym bawił.
Ale w domu? Nie. Jednak podziękuję. Postarajcie się panowie bardziej, bo na
razie jest słabawo. Miernie, jak odegrany na zakończenie cover Napalm Death.
Napalm Death… Tak dla zmyłki chyba.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz