Fleshrot
„Unburied Corpse”
Me Saco Un Ojo / Deert Wasteland (2022)
„Texas Summer Hits 2022 vol. 1” - tak mógłbym napisać o debiutanckim krążku pochodzącego z południa Stanów Fleshrot. Powstała w 2019 roku grupa dała już się skutecznie poznać metalowemu podziemiu, które słusznie doceniło rednecków, za deathmetalową „pracę u podstaw”. To przypisywane literackiemu okresowi pozytywizmu określenie nie jest tu umieszczone przypadkowo, gdyż Fleshrot dał się poznać jako piewcy prostego, dosadnego, jaskiniowego grania. Nie inaczej jest w przypadku „Unburied Corpse”, choć pierwszą rzeczą, która rzucił mi się w uszy to zwrócenie się w kierunku bardziej klasycznego, mniej brutalnego grania. Nie, żeby Amerykanie złagodzili brzmienie, ale nie da się ukryć, że ich muzyka stała się bardziej czytelna i poukładana. Zarzut to żaden, bo 27 minut metalu śmierci tu zawarte dostarcza kupę funu. Proste, mięsiste, ciężkie jak diabli kawałki są utrzymane przeważnie w średnim tempie, ale ani na chwilę nie miałem poczucia, że brakuje tu jakiegoś zrywu, przyspieszenia, zmiany. Z grubsza muzykę Fleshrot określiłbym mianem wypadkowej twórczości Cianide i Coffins – jest więc odpowiednia dawka brudu, podziemnego niechlujstwa, ale i wystarczająca klarowność i dynamika, która tworzy z tych 7 numerów fajne, wakacyjne hity. Na upartego można doszukiwać się porównań z zespołami pokroju Vastum, Embalmed czy Deteriorate, gdzie kolejne akordy niczym stutonowe młoty walą słuchacza w łeb, zamiast błądzić w meandrach tremolo riffów. Uwagę też zwraca wokal, który w porównaniu, do wcześniejszych materiałów coraz częściej operuje w rejestrach klasycznego, czytelnego growlingu, sporadycznie uciekając się w bulgoty i mruki. Dla mnie to niewątpliwy atut, odrywający nieco Fleshrot od współczesnych kanonów amerykańskiego metalu śmierci. Wszystkie utwory są utrzymane w dość jednolitej konwencji i trudno któryś wyróżnić. Trudno też mówić w tym przypadku o jakimś szczególnym kunszcie kompozytorskim i smaczkach, dlatego poszukiwacze bardziej wyszukanych form i struktur raczej nie znajdą tu wiele dla siebie. „Unburied Corpse” to bardzo dobry, rozrywkowy album, który choć niczego nie zmienia i niczego nowego nie wnosi to dostarcza kupę radochy. Nie jest to wydawnictwo obowiązkowe, ale zdecydowanie warte zarekomendowania.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz