poniedziałek, 25 lipca 2022

Recenzja Trembling Void „Demo I”

 Trembling Void

„Demo I”

Inferna Profundus Records 2022


Trochę późno Inferna Profundus zabrało się za wydanie tych nagrań, bo wyżej wymienione demo zarejestrowane zostało w roku poprzednim, a w obecnym mamy już płytę, ale co tam! Trembling Void to jednoosobowy projekt powstały w Kanadzie i parający się surowym black metalem. Jego „Demo I” zawiera osiem numerów utrzymanych w tymże tonie i czerpiących z bogatego dorobku lat dziewięćdziesiątych i początku teraźniejszego wieku. Po dość niepokojącym, syntezatorowym wstępie, przypominającym delikatnie podkład z filmu o sławnym rekinie, wkraczają zimne gitary, kreśląc nostalgiczne riffy, które płynąc z wolna, wykazują momentami podobieństwo do patentów z jedynki Dodheimsgard. Po tych spokojnych trzech minutach charakter muzyki zmienia się diametralnie, ukazując twarz drugiej fali, poprzez wygrywane tremolo w średnim tempie, które obniża temperaturę, przez co robi się naprawdę chłodniej. I tak już będzie do końca. Kanadyjczyk w swoich utworach serwuje całkiem odhumanizowany i lodowaty klimat. Chwilami jest tutaj dość nienawistnie i wrogo, ale mroczna oraz samobójcza melancholia się też pojawia, podając chociażby za przykład czwarty kawałek, który toczy się w średnim tempie, przygrywając niczym nasza Mgła. Przez ponad sześć minut gniecie rytualnie i wzbudza uczucie niepokoju. Piątka to powrót odwołań do wspomnianych Norwegów, a po równie spokojniejszej szóstce nadchodzi „Death, The Only Reprieve”. Niesie on ze sobą mroźny i zobojętniały riff, wyjęty żywcem z twórczości Darkthrone, który hipnotyzuje zabójczo, zamykając słuchacza w swych kleszczach. To najlepszy moment na tym materiale. Podobny w swym wyrazie „Seasonal Negativity” zamyka całość. Pomimo brudnej produkcji, ponieważ to w końcu raw black metal, wszystkie sekcje są słyszalne i jak na ten typ muzyki nic nie szumi zbytnio, a dźwięk tnie narządy słuchu jak brzytwa. Kanadyjczyk zapodaje konkretny brudny bleczur, oparty o najlepsze i wypróbowane wzorce i dokładając kilka swoich pomysłów tworzy coś co czarną sztuką można nazwać. Jej wydźwięku nie należy jednak porównywać do dokonań Czarnych Legionów czy zespołów z chilijskiej sceny. Bliżej jej raczej do wczesnej Skandynawii, tyle że w jej prymitywniejszej wersji. Przeszkadza mi tylko nieco wokal, który trochę za bardzo został chyba efektem potraktowany. Po odsłuchaniu premierowego kawałka z płyty, już ten efekt tak nie drażni, a zawarte tam akordy, zapowiadają mocne wydarzenie. Ta demówka to zaledwie starter. Zatem czekam na główne danie. Sprawdzać!

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz