TOUGHNESS
„The Prophetic Dawn”
Godz Ov War (2022)
Przed kilkoma lat na polskim rynku pojawiła się jedyna jak dotąd płyta puławsko-lubelskiego Conveyor, gdzieś trzech młodych gości, stanęło w szranki z nieco bardziej abstrakcyjną wizją metalu śmierci. Płyta została dostrzeżona przez nielicznych niestety, a szkoda, bo „An Incarnated Abstraction” choć dość dalekie od ochów i achów było materiałem co najmniej obiecującym. Cztery lata później, to samo trio poszerzone o dodatkowego wiosłowego powraca pod szyldem Toughness z debiutanckim krążkiem „The Prophetic Dawn”. Nie wiem czy Toughness to przedłużenie Conveyor, czy są to dwa niezależne byty, ale jedno je łączy – zamiłowanie do nieoczywistego grania. Ostatnimi laty modne zrobiło się granie pod Timeghoul i pod Demilich – kosmiczne, oderwane od przyziemności, gdzie riffy pełzają bezkształtnie, a podziały rytmiczne wydają się nie istnieć. I właśnie ekipa Anttiego Bomana wydaje się być główną inspiracją dla młodzików z Toughness. Chciało by się rzec „następni...”, albo „znowu Demilich…?”, bo przecież zbliżyć się poziomem do fińskiej ekipy wydaje się wręcz niemożliwe. Ale tym razem tak nie powiem i powiedzieć nie mam powodu. I choć rzeczywiście przed Toughness jeszcze daleka droga, by dorównać Finom, to jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że „The Prophetic Dawn” jest materiałem wyjątkowym. Pierwszym argumentem jest fakt, że w Polsce, przez te jebane 30 lat nikt tak nie grał i nie garnął się, żeby spróbować, a przynajmniej ja czego takiego nie słyszałem. Były różne kombinujące kapele jak Violent Dirge, Tenebris, Damnable, Yattering, ale żadna z nich nie sięgała po takie klimaty. Druga rzecz przemawiająca za wyjątkowością „The Prophetic Dawn” to wyobraźnia muzyczna, którą nacechowane jest te 10 kawałków. Każdy z tych jegomości jest tak Piotruś Pan z Nibylandii, który ad hoc wymyśla jakiś patent, motyw, dokleja go do całości mając z tego wielki fun, nie przejmując się faktem, czy pasuje do reszty czy nie. Zupełnie jak ubieranie choinki na święta, gdzie można ją zdobić jak się komu podoba. Tak – debiut Toughness nie zawsze się trzyma kupy, nie zawsze wszystko pasuje do siebie, ale kompletnie tutaj to nie przeszkadza. Wiele z tych utworów przypomina raczej szkice kompozycji niż coś regularnie zaplanowanego. Nie jest to tez improwizowane jam session, ani coś totalnie przypadkowego i eksperymentalnego, balansującego na granicy geniuszu i gówna. Mnóstwo tu demilichowych wykrętasów, trochę riffowania pod Morbid Angel, trochę pod późny Immortal (te szarpane riffy!), trochę blastów, nieustanne kanonady przejść perkusyjnych, akustyczne sola, rozmarzone, nostalginczno-hipnotyczne zagrywki wprowadzające oniryczny klimat… naprawdę jest tu czego słuchać. Jest tu za to nieco ponad 46 minut frapujących i intrygujących pomysłów, które mnie jako słuchacza najzwyczajniej w świecie jarają. A ważniejsze jest to, że w tym materiale słychać, że te pomysły jarają też samych twórców, że są oni święcie przekonani, że to co stworzyli jest zajebiste, jest fajne. A to właśnie cechowało ten stary death metal, którego teraz prawie nikt nie gra – naiwność i przekonanie, że robi się zajebistą muzykę i chce się coś słuchaczowi przekazać. I ja to w tym materiale słyszę, bo takich wydawnictw na światowym, deathmetalowym rynku brakuje. Owszem, można się czepiać trochę płaskiego, nieco striggerowanego chyba brzmienia garów, można się zastanawiać czy tu i ówdzie ten blast był potrzebny, można się w końcu zastanawiać czy nie można było bardziej popracować nad spójnością samych kompozycji. Ale po co, skoro ten album jest cudownie naturalny, by nie powiedzieć naturszczykowy, skoro kipi młodzieńczą fantazją, skoro dostarcza kawał naprawdę świetnej, szczerej muzyki, która nie jest przesadnie przesiąknięta współczesnymi trendami. I właśnie dzięki tym wszystkim elementom debiut Toughness jawi mi się jako jeden z najciekawszych post-demilichowych tworów ostatnich lat. Ale tak naprawdę to mam poczucie, że te chłopaki chyba sami nie zdają sobie sprawy jaki potencjał w nich drzemie, jak szeroką mają wyobraźnię i jak daleko mogą ze swoim graniem pójść,. Mam nadzieję, że tego nie zmarnują, bo to może być naprawdę wspaniały band w niedalekiej przyszłości.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz