poniedziałek, 18 lipca 2022

Recenzja Wampyric Rites „The Wolves Howl To The Moon”

 Wampyric Rites

„The Wolves Howl To The Moon”

Signal Rex 2022


Ano powrócił jeden z przedstawicieli południowoamerykańskiej Black Metal Plague. Po całkiem niezłej płytce, jak na black metal spod znalu lo-fi oczywiście, w roku obecnym dostajemy kolejną propozycję od tych trzech Ekwadorczyków. Podobnie jak w przypadku „The Eternal Melancholy Of The Wampyre” tak w sytuacji nowego krążka rzeczy mają się tak samo. Jak na typ raw „czarnego grania” (nie mylić z bluesem) otrzymujemy całkiem nieźle wyprodukowany bleczur. Pomijając już nieco nudne kwestie związane z brzmieniem gitar czy też jak porusza się sekcja rytmiczna można po prostu stwierdzić, bo tak jest w istocie, że wszystkie te elementy właściwe dla tego gatunku, zostały tu spełnione. Na uwagę zasługuje tutaj fakt, cały czas odnosząc się oczywiście do przedrostka „surowy”, to w jaki sposób ten tercet radzi sobie z instrumentami oraz aranżacjami poszczególnych kawałków. W sumie utworów na „The Wolves Howl To The Moon” nie ma dużo, bo jest ich tylko pięć, z czego jeden to niespełna trzy minutowy instrumental. Jednak w tych trzydziestu pięciu minutach muzyki ci panowie zawarli całkiem niezłą ilość patentów i rozwiązań, że na nudę nie można narzekać. Nie chodzi wcale o jakąś niebywałą wirtuozerię, ale ci goście umieją grać i doskonale wiedzą, jak użyć swoich instrumentów. Podparci wieloletnią już historią satanistycznego rzępolenia oraz własnymi pomysłami i temperamentem, stworzyli dość ciekawe dzieło, w którym riffy płyną w średnim tempie, niekiedy delikatnie przyśpieszają, by czasami też zwolnić, dając trochę odetchnąć. Poza główną linią melodyczną, którą stanowią tradycyjnie zapętlone akordy i tremolo, dostajemy również niezliczoną ilość przejść w poboczne wątki, sprytnie wykorzystane klawisze w stylu retro, a także nastrojowe przerywniki jak chociażby wycie wilków czy klasyczne gitarki. Całości towarzyszą odhumanizowane wokale w postaci szablonowych wrzasków, wdających się czasami w swoisty dialog z drugim głosem co lekuchno przypomina zabieg stosowany u znanego Duńczyka. Oprócz własnych koncepcji twórcy w swoje kompozycje wplatają mnóstwo wypróbowanych w latach dziewięćdziesiątych trików, które osłuchane ucho od razu wychwyci. I tak dopatrzyć się tutaj można, w niektórych momentach, podobieństw do wczesnego Gorgoroth, jeżeli chodzi o wokalizy. Melodyjne fragmenty wspierane przez syntezatory, i które mogłyby być z powodzeniem zagrane na jakiejś średniowiecznej przytupajce to młody Satyricon. W ogóle budowa kawałków jak i specyficzne riffowanie przywodzą skojarzenia z najlepszymi z tamtych lat. W takim rezultacie, na najnowszym albumie Wampyric Rites, znaleźć również można analogię do Emperor, Darkthrone czy też Silencer i Taake. Nie należy jednak sugerować się tymi naleciałościami, gdyż numery okraszone są szczególnie melancholijną atmosferą, a to za sprawą opętania członków kapeli przez legendy o wilkołakach i wampirach co dodaje unikatowego wydźwięku. Pomimo dość dobrej produkcji, która raczej nakazuje na pominięcie słowa „raw” przy określaniu tej odmiany kolędowania, otrzymujemy oziębły, przemyślany i posępny black metal. Co prawda do czołówki jeszcze szmat drogi, ale posłuchać warto, bo to przecież Ekwador do cholery.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz