czwartek, 7 lipca 2022

Recenzja Upon the Altar / DeathEpoch Split

 

Upon the Altar / DeathEpoch

 Split

Putrid Cult 2022

 

Czasem wystarczy jedynie spojrzeć na nazwy pojawiające się na ulotce reklamowej, by na twarzy wylądował wielki banan. I to nie byle jaki, tylko prawdziwa Chiquita. Bo Upon the Altar to dla mnie jeden z faworytów obecnej sceny gruzowej nad Wisłą, a DeathEpoch na swoim debiucie zaprezentował się na tyle nieszablonowo, iż po cichu liczyłem na kontynuację tego projektu. Zatem ten split od razu, z założenia, stał się w moich oczach kandydatem do kolaboracji roku, przynajmniej na krajowym podwórku.  Jak łatwo w przypadku takich wysokich oczekiwań o rozczarowanie chyba każdy wie. No ale kuuurwa, o czym my tu mówimy? Skup złomu otwierają Małopolanie i prezentują circa dwadzieścia minut totalnie obskurnego, zgniłego do szpiku kości i przesiąkniętego Diabłem death metalu, z lekka zabarwionego czarcim bratem.  Nisko strojone gitary mielą równo, choć niespiesznie, w tle wybrzmiewa gruby, tłusty bas a z drugiego planu przebija się mamroczący swoje psalmy grobowy growl. Od razu czuć w powietrzu swąd rytuału, tym bardziej, iż klimat całości podsycają skutecznie religijne wstawki. Upon the Altar nie silą się na awangardę. Mieszają nastroje, raz mieląc powoli, w tempie gnijącego ciała, by za chwilę przyspieszyć i rozerwać na strzępy, niczym wygłodniałe sępy cuchnącą już z lekka padlinę, jednak stosowane przez nich środki ciężko zaliczyć do wysublimowanych. Jest tu, tradycyjnie już, dość topornie, za to bardzo, ale to bardzo duszno. I nawet przewijające się między kompozycjami właściwymi interludia nie pozwalają na chwilowe ochłonięcie, jedynie pogłębiając klimat grozy bijący z pierwszej części splitu. Brzmiącej brudno, gruboziarniście i syfiasto, czyli dokładnie tak, jak te pieśni ku chwale Szatana brzmieć powinny. Potęga! Na drugą nóżkę wkracza DeathEpoch. Kurwa, jeśli podobał wam się debiutancki krążek Morgula i Lorda, to to, co zaprezentowali tutaj pozamiata wami jeszcze bardziej. Panowie wyraźnie okrzepli i stworzyli jeszcze bardziej chorą i popierdoloną mieszankę ekstremy. Niekoniecznie stricte metalowej. Już otwierający ich stronę wydawnictwa „Paragraf 148 art. rebirth” rozpoczynają chore klawisze, mogące kojarzyć się z jakimś psychologicznym thrillerem o podłożu psychopatycznym. Po tym wstępie atakowani jesteśmy potężnym i momentalnie chwytającym za szmaty riffem w stylu war metalowym, by znów za chwilę doświadczyć wojennego przerywnika w stylu noise / ambitne i znów powrócić do bitewnego łomotu. Dalej jest równie ciekawie. DeathEpoch znaleźli chyba idealny środek na pomieszanie surowizny typu Conqueror z klasyką pokroju AC/DC i wplecenie do tego elementów ciężkiego, podziemnego niemieckiego techno, chwilami przebijającego ciężarem najbardziej doceniane zespoły industrialne.  Wytworzyli tym sposobem niesamowity koktajl, który, doprawiany dodatkowo głębokim rzygiem Lorda, jest niczym kielich lawy podstawiony nam pod nos do przełknięcia przez samego Lucyfera. Oczywiście nagrania te brzmią w chuj masywnie i surowo, a bardzo prymitywnie odegrane beczki, chwilami chodzące nawet nieco nierówno, sprawiając wrażenie, jakby fizyczny nie nadążał za gitarami, co jedynie potęguje odczucie spontaniczności. Dla mnie jest to w tym przypadku jednie kolejny plus, bowiem taką surowiznę uwielbiam.  Reasumując, te trzy kwadranse są niczym podróż w głąb piekła w towarzystwie Pana Ciemności. Zapomnijcie, że w tym roku złapiecie w łapy lepszy gruzowy split niż ten. Przynajmniej na krajowym podwórku.  AMSG!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz