Upon the Altar / DeathEpoch
Split
Putrid Cult 2022
Czasem wystarczy jedynie spojrzeć na nazwy
pojawiające się na ulotce reklamowej, by na twarzy wylądował wielki banan. I to
nie byle jaki, tylko prawdziwa Chiquita. Bo Upon the Altar to dla mnie jeden z
faworytów obecnej sceny gruzowej nad Wisłą, a DeathEpoch na swoim debiucie
zaprezentował się na tyle nieszablonowo, iż po cichu liczyłem na kontynuację
tego projektu. Zatem ten split od razu, z założenia, stał się w moich oczach
kandydatem do kolaboracji roku, przynajmniej na krajowym podwórku. Jak łatwo w przypadku takich wysokich
oczekiwań o rozczarowanie chyba każdy wie. No ale kuuurwa, o czym my tu mówimy?
Skup złomu otwierają Małopolanie i prezentują circa dwadzieścia minut totalnie
obskurnego, zgniłego do szpiku kości i przesiąkniętego Diabłem death metalu, z
lekka zabarwionego czarcim bratem. Nisko
strojone gitary mielą równo, choć niespiesznie, w tle wybrzmiewa gruby, tłusty
bas a z drugiego planu przebija się mamroczący swoje psalmy grobowy growl. Od
razu czuć w powietrzu swąd rytuału, tym bardziej, iż klimat całości podsycają
skutecznie religijne wstawki. Upon the Altar nie silą się na awangardę.
Mieszają nastroje, raz mieląc powoli, w tempie gnijącego ciała, by za chwilę
przyspieszyć i rozerwać na strzępy, niczym wygłodniałe sępy cuchnącą już z
lekka padlinę, jednak stosowane przez nich środki ciężko zaliczyć do
wysublimowanych. Jest tu, tradycyjnie już, dość topornie, za to bardzo, ale to
bardzo duszno. I nawet przewijające się między kompozycjami właściwymi
interludia nie pozwalają na chwilowe ochłonięcie, jedynie pogłębiając klimat
grozy bijący z pierwszej części splitu. Brzmiącej brudno, gruboziarniście i
syfiasto, czyli dokładnie tak, jak te pieśni ku chwale Szatana brzmieć powinny.
Potęga! Na drugą nóżkę wkracza DeathEpoch. Kurwa, jeśli podobał wam się
debiutancki krążek Morgula i Lorda, to to, co zaprezentowali tutaj pozamiata
wami jeszcze bardziej. Panowie wyraźnie okrzepli i stworzyli jeszcze bardziej
chorą i popierdoloną mieszankę ekstremy. Niekoniecznie stricte metalowej. Już
otwierający ich stronę wydawnictwa „Paragraf 148 art. rebirth” rozpoczynają
chore klawisze, mogące kojarzyć się z jakimś psychologicznym thrillerem o
podłożu psychopatycznym. Po tym wstępie atakowani jesteśmy potężnym i
momentalnie chwytającym za szmaty riffem w stylu war metalowym, by znów za
chwilę doświadczyć wojennego przerywnika w stylu noise / ambitne i znów
powrócić do bitewnego łomotu. Dalej jest równie ciekawie. DeathEpoch znaleźli
chyba idealny środek na pomieszanie surowizny typu Conqueror z klasyką pokroju
AC/DC i wplecenie do tego elementów ciężkiego, podziemnego niemieckiego techno,
chwilami przebijającego ciężarem najbardziej doceniane zespoły industrialne. Wytworzyli tym sposobem niesamowity koktajl, który,
doprawiany dodatkowo głębokim rzygiem Lorda, jest niczym kielich lawy
podstawiony nam pod nos do przełknięcia przez samego Lucyfera. Oczywiście
nagrania te brzmią w chuj masywnie i surowo, a bardzo prymitywnie odegrane
beczki, chwilami chodzące nawet nieco nierówno, sprawiając wrażenie, jakby
fizyczny nie nadążał za gitarami, co jedynie potęguje odczucie spontaniczności.
Dla mnie jest to w tym przypadku jednie kolejny plus, bowiem taką surowiznę
uwielbiam. Reasumując, te trzy kwadranse
są niczym podróż w głąb piekła w towarzystwie Pana Ciemności.
Zapomnijcie, że w tym roku złapiecie w łapy lepszy gruzowy split niż ten.
Przynajmniej na krajowym podwórku. AMSG!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz